Historia zaczyna się ponad 40 lat temu. Mitsuo Hamaguchi (alter ego Taniguchiego, podobieństwo nazwisk nieprzypadkowe), bohater „Zoo zimą” – ubogi młody prowincjusz rusza do Kioto „za pracą”. Ma dryg do rysunków, marzy mu się projektowanie tkanin, więc zatrudnia się w hurtowni tekstyliów.
Na razie haruje jako goniec, a w nieliczne wolne chwile biega do Zoo szkicować zwierzęta. Kiedy już ma dość ogłupiającego zajęcia, w sukurs przychodzi mu kolega studiujący w Tokio i wprowadza do pracowni Kondo, słynnego twórcy mangi. Mistrz akurat gwałtownie poszukuje pomocnika – rano komiks ma iść do druku.
I tak los Hamaguchiego zmienia się w ułamku sekundy. Zanim pomyślał, już siedział przy stole, wygumkowywał plansze, nakładał tusz w zaznaczonych miejscach. Do rana na maksymalnych obrotach, bez snu ani posiłku. Odtąd jego życie nabrało sensu, ale także morderczego tempa.
[srodtytul]Pracoholizm w służbie rysowanych historii [/srodtytul]
Dla mnie najciekawsza część opowieści dotyczy realiów z życia rysownika komiksów. Taniguchi detalicznie przedstawia sposób opracowywania mangi oraz feudalne układy w atelier. Bo wprawdzie komiksiarze mają w Japonii wysoką społeczną pozycję, jednak z bliska ich zawód bynajmniej nie wygląda różowo. To orka, w wielu przypadkach prowadząca do depresji, a przynajmniej – uzależnień.