Lustrzanym, bo w przypadku Afrykańskiego zabójcy wszystko jest na opak. Amerykańskim mordercą był zamożny makler z Wall Street, u Alaina Mabanckou do zabójstwa szykuje się ubogi mechanik samochodowy.
Ten pierwszy z każdą kolejną ofiarą rozsmakowuje w zbrodni, temu drugiemu nie udaje się zabić nikogo. Nowojorski yuppie mordował z nudy - za pieniądze kupował wszystko, poza silnymi emocjami. Afrykańczyk Gregoire chce zabić, by „wyrwać się z banału życia”, a dokładniej - z beznadziei, braku perspektyw i przekonania, że nie jest nikomu potrzebny.
Dorastający w biedzie, wcześnie osierocony Gregoire dziedziczy i powtarza tragiczny los swoich rodziców. Próbuje coś zmienić, ale czego się nie dotknie - ponosi porażkę. Dlatego marzy o innym życiu. Zafascynowany wyczynami Angualimy - seryjnego afrykańskiego zabójcy, którego twarzy nikt nie znał - postanawia zostać jego naśladowcą.
Opowiada o tym natrętnie, jakby szykował się do wiekopomnej misji. Jest zdeterminowany, ale i nieudolny, więc daje opisy - graficzne, dosłowne - swych przestępczych porażek. Ten język jednocześnie męczy i wciąga. Zanim się zorientujemy, będziemy już wewnątrz umysłu zdesperowanego Afrykańczyka, odtwarzającego wciąż te samą złość i nadzieję. Gregoire jest naszpikowany telewizyjnymi bzdurami, otumaniony medialną legendą morderców celebrytów. Skłonny wierzyć, że zbrodnia może być wyrazem buntu, szlachetnym działaniem na rzecz wolności.
„African Psycho” nie jest powieścią tak udaną jak „Kielonek”, którą Mabanckou debiutował w Polsce. Poczucie humoru, zbawiennie w pierwszej książce, tu pozostaje nieczytelne. Narracja, choć trzyma w napięciu, nie ma już siły potężnego wiru, który zasysał czytelników „Kielonka”. Tamten język przenosił do kongijskiej codzienności, w zaduch i żar, ten miał wytworzyć wokół rzeczywistości surrealną aurę. Udało się połowicznie.