Z okazji jubileuszu wydany został okolicznościowy tomik. Popmana stworzył Tomasz Tomaszewski, pseudonim Te-Te. Lat czterdzieści jeden, dyplom łódzkiej ASP i sporo nagród za komiksową działalność.
Jak na rocznicową antologię przystało, część artystyczną poprzedza słowo wstępne, kończy zaś poważna analiza komiksowych charakterów, rodzimych i amerykańskich. Oczekiwałam arcydzieła. Tymczasem Popman mnie rozczarował. Poważna tonacja tekstów sugeruje, że adresatem „Popmana mix” ma być odbiorca dorosły i wymagający. Jednak narracja zadowoli co najwyżej niezbyt lotnego małolata.
Popmana można by nazwać porte parole autora – gdyby nie to, że historyjki obywają się bez słów. Lecz i bez tekstów nietrudno odczytać ich przesłanie. Gazetowy ludzik piętnuje, wydrwiwa i podjudza przeciwko rozmaitym przejawom popkultury – pomimo, iż z masowej prasy powstał i w masę makulatury się obróci. Ale Tomaszewski nie wykorzystał paradoksu sytuacji. Scenariuszom brak finezji, dramaturgia nawala, z poczuciem humoru ciężko.
Oto próbki. Pognieciony facecik zakochał się (nowelka „Wielka miłość”). Robi pannie zdjęcia, idzie je wywołać, następnie z ukontentowaniem podziwia obiekt uczucia. Okazuje się, że zapałał miłością do… lalki, którą trzymała dziewczyna. Innym razem gazetowa kukiełka idzie na wystawę Andy’ego Warhola. Gdy podziwia prace, wpada w oko muzealnego personelu. Obfotografowany, staje się idealną puentą pokazu, kwintesencją twórczości ojca pop-artu. Potem czyta o sobie w gazecie: „Tajemniczy eksponat wzbudza prawdziwą sensację”.
W tej fabułce tli się jeszcze zaczyn subtelnej myśli. W kolejnych nowelkach jest coraz gorzej. Recepcja „Burger story” nie wymaga w ogóle współpracy szarych komórek. Popman idzie na spacer, goni go pitbul, przed którym zwiewa do domu.