Ofiarą był czteroletni chłopczyk, którego znaleziono z poderżniętym gardłem w kloace. Podejrzenie policji padło na nianię, potem na opiekunkę, z kolei na guwernantkę starszego rodzeństwa. Zastanawiano się, czy zabójcą nie był aby ojciec lub jego kochanka, guwernantka właśnie, których malec mógł przyłapać na amorach.
Sprawdzano alibi służby, rozważano, czy morderca mógł przyjść z zewnątrz – pan domu był człowiekiem wyniosłym i surowym, niezbyt lubianym przez sąsiadów. Być może któryś z nich chciał się odegrać na ojcu, czyniąc krzywdę dziecku? W roku 1860 zbrodnia ta była szeroko omawiana przez prasę całego kraju, posłużyła za kanwę kilku książek, ekscytowała długo wiktoriańską Anglię.
Roztrząsano ją bardzo szczegółowo, opisując wszystko nadzwyczaj dokładnie i plastycznie, dopuszczając także ciekawskich na kolejne posiedzenia sądu i rozprawy. Cóż, nie było jeszcze wtedy telewizji…
Tytułowy pan Whicher to inspektor Scotland Yardu. Uważany był za najlepszego detektywa londyńskiej policji, człowieka obdarzonego talentem, instynktem i szczęściem. Prowadząc śledztwo w sprawie morderstwa w Road Hill House skoncentrował się na rodzinie, relacjach między przyrodnim rodzeństwem, macochą i ojcem. Wskazał trafnie winną osobę, nie miał jednak dowodów. Gdy doprowadził do procesu, zakończył się on uniewinnieniem. Prasa wykpiła wtedy wysiłki inspektora, wysyłano przeciwko niemu anonimy, prawnicy rodziny pozywali go do sądu, nawet posłowie w parlamencie zarzucili mu brak umiejętności. Whicher odszedł z policji, by pracować jako prywatny detektyw. Rok po jego rezygnacji i pięć lat po zabójstwie prawda wyszła na jaw. Podejrzenia pana Whichera były słuszne.
W książce znajdziemy coś więcej niż drobiazgowy opis śledztwa – jest portretem stosunków społecznych panujących w owych czasach. Kate Summerscale poprzez wybór cytatów z ówczesnych gazet ujawnia hipokryzję społeczeństwa. Za naruszenie tradycyjnej świętości, czyli bezpieczeństwa angielskiego domostwa, dostało się policji uosabianej przez Whichera – ganiono ją za brak ochrony, zarzucając jej zarazem, że posuwa się do nagannych kroków. Wstępniak z „Timesa” z 1845 roku tłumaczył to wyraźnie: „W samej idei szpiegowania zawsze będzie się kryć coś odpychającego”. Tyle że szpiegowaniem nazywano tu działania profilaktyczne, żmudną pracę detektywa śledzącego podejrzanych. Kate Summerville pisze bez ogródek: „Whichera potępiano dlatego, że robił to, na co inni pozwalali sobie tylko w wyobraźni: podglądał, zaglądał i badał grzechy. Ludzie epoki wiktoriańskiej widzieli w postaci detektywa obraz samych siebie i odrzucali go w odruchu zbiorowego obrzydzenia na widok cech, których sami w sobie nie akceptowali”.