Jedni mówią: to grafoman produkujący źle skonstruowaną literacką magmę. Drudzy widzą w nim jedynego w stalinowskiej Polsce pisarza z jajami – dostarczającego czytelnikom porcję dobrej rozrywki, omijającej szerokim łukiem tak społeczne, jak i egzystencjalne dylematy. Najciekawsze, że opinie te wygłaszane są zazwyczaj wyłącznie po lekturze „Złego”.
[wyimek][link=http://empik.rp.pl/szukaj/produkt?author=Tyrmand+Leopold&start=1&catalogType=all&searchCategory=all]Zobacz na Empik.rp.pl[/link][/wyimek]
Niby nic dziwnego. Książka jest „kultowa”, co rusz wznawiana i komentowana wciąż tak często, że na mówienie o innych powieściach po prostu nie wystarcza już czasu. Może jeszcze „Dziennik 54” ktoś czasem sobie przypomni, ale „Gorzki smak czekolady Lucullus” czy „Filip” żółkną na bibliotecznych półkach. Tymczasem „Zły” był przecież powieścią pisaną na zamówienie i w pośpiechu. Jeśli coś mówi więc o Tyrmandzie najmniej, to właśnie ta książka.
Od jakichś dwóch tygodni w księgarniach bryluje rzecz, która z kolei o Tyrmandzie mówi bardzo wiele. Jest to mianowicie „Pokój ludziom dobrej woli...” – wybór tekstów pisarza publikowanych dotąd w prasie. Kilka drobnych opowiadań i artykułów, jeden projekt scenariusza i dramat. Niby nic wielkiego, ale te kilka drobiazgów pozwala wreszcie sklasyfikować Tyrmanda i spojrzeć na jego pisarstwo już nie tylko przez pryzmat „Złego”. Okazuje się on mianowicie felietonistą. Znakomitym. Postrzegającym rzeczywistość trzeźwo i głęboko. Chcącym wpływać na nią, modelować ją słowem. A co najważniejsze, mającym temperament, erudycję i stosowną dawkę cynizmu, pozwalające mu to robić z wyjątkowym wdziękiem. Felietonistą i basta! Felietonem było wszystko, co napisał. Nawet „Złego” można w tym kontekście odczytywać jako zbiór felietonów o rodzącej się z gruzów Warszawie, połączonych ze sobą dość koślawo naszkicowaną akcją.
– Był nieprzeciętnie inteligentny, dostrzegali to wszyscy, którzy z nim rozmawiali – wspominał Franciszek Walicki. – Wydawał się lekko nieobecny, a jednak cały czas był bacznie skupiony. Siadał do maszyny i pisał jednym tchem, bez poprawek – dodawał Algirdas Prokapaciczius.