Powiedzieli:
Michał Rusinek, poeta, sekretarz poetki
Zapamiętam moment, gdy w 1996 r. pani Wisława odbierała literacką Nagrodę Nobla. Zgodnie z ceremoniałem powinna najpierw ukłonić się królowi, następnie członkom Akademii Szwedzkiej, a dopiero na końcu publiczności. Ale poetka pomyliła kolejność i najpierw pokłoniła się ludziom na widowni. To bardzo wymowna i symboliczna scena. W przyjaźni dochowywała wierności. Zapamiętam jej takt, skromność i elegancję. Gdy ktoś ją za to komplementował, reagowała oburzeniem. Uważała, że tacy powinniśmy być, że taka jest norma.
W jej archiwum pozostało kilkanaście niepublikowanych wierszy. W tym roku ukażą się nakładem oficyny a5.
Jerzy Pilch, pisarz
Poeci są rozmaici, wielcy, a do siebie podobni i zupełni samotnicy – Wisława Szymborska należała do tej drugiej kategorii: dokonała swojego odkrycia poetyckiego, które wyraziło jej zdumienie życiem na powierzchni planety Ziemia. Tym, co się na niej stało, od rzeczy i sytuacji najprostszych, do zdarzeń ostatecznych, jakimi, w swoich absolutnie doskonałych tekstach, się dziwiła. Również tworzeniu poezji.
Miałem to szczęście, że poznałem Wisławę Szymborską dzięki Kornelowi Filipowiczowi, przez wiele lat towarzyszowi jej życia – pisarzowi, do którego ja, młody 30-latek, nosiłem próbki literackie w latach 80. Wyróżniała się wszystkim: rodzajem humoru, sposobem bycia – niezwykle charyzmatyczna postać. Gdyby była aktorką i grała role drugoplanowe, to i tak cała widownia na nią by patrzyła. Jak wchodziła na bankiet – skupiała na sobie uwagę, choć można było o niej powiedzieć wszystko z wyjątkiem tego, że jest pyszałkowata, dumna albo razi pozami. Była od tego wolna. I kiedy o niej teraz myślę, wydaje mi się ucieleśnieniem wolności.