Tomasz Jarząbek
Stig Dagerman opisuje sytuację, którą jesienią czterdziestego szóstego roku zauważył na zbombardowanym dworcu w Essen: „W pociągu jest wielu takich, którzy wybrawszy się do miasta zastali swoje mieszkania zajęte przez obcych ludzi. Siedzą teraz rozżaleni na słomie, podczas gdy na peronie dwie starsze kobiety spierają się o to, czy Hitler naprawdę żyje, jak głosi plotka w zachodnich Niemczech. – Ten drań – mówi starsza i bardziej wymizerowana i dłonią robi gest, jakby podcinała sobie gardło – niechby się tu tylko pokazał!".
W tym momencie zza rogu wyłania się postać niewysokiego, podstarzałego mężczyzny z kilkudniowym zarostem. Opatulony w sięgającą kolan jesionkę facet zerka spod kapelusza w kierunku, z którego powinien nadjechać pociąg do Gelsenkirchen. Rozmawiające obok starsze kobiety zmieniają temat na czarnorynkowe ceny masła i kartofli. Pół kilograma masła kosztowało wczoraj 240 marek, dokładnie tyle, ile wynoszą emerytury obydwu pań razem wzięte. Mężczyzna spogląda na nadgarstek, który trzęsie się w nerwowym tiku choroby i po raz kolejny łapie się na tym, że nie wie, która godzina.
Dwa dni temu musiał sprzedać swój zegarek za kilogram przemarzniętych kartofli. Jak na Niemca, tfu, Austriaka przystało, lubi wiedzieć, która godzina. Waha się, ale w końcu podchodzi do kobiet i pyta uprzejmie o pociąg do Gelsenkirchen, czy w ogóle przyjedzie. Panie odpowiadają, że nie wiedzą, bo któż to może wiedzieć w dzisiejszych czasach. Facet dziękuje skinieniem głowy, chce odejść, ale w tym momencie jedna ze staruszek łapie go gwałtownie za ramię: „Mój Boże, to on, to on! Łap łobuza, łap drania!". Starsze panie okładają torebkami byłego kanclerza Rzeszy, który tym razem musi już ostatecznie skapitulować.