Wygrana na automatach jest kwestią przypadku. A tymczasem przy ruletce, jak pani sugeruje, niekiedy wcale nie decyduje ślepy los.
Wprawny krupier może kontrolować kulę. Złapać numer, który chce, by wyszedł. Na przykład może grać przeciwko niesympatycznemu typowi, który jest ogromnie awanturniczy. Nie na tyle jednak, by lać po mordzie i wywołać incydent, po którym wyrzuci się go z kasyna. Ale taki typ potrafi tak zirytować krupiera, że ten nie da mu wygrać.
Naprawdę pani tak sądzi?
Ja nie sądzę, po prostu wiem. Jest taka książka zatytułowana „Wygrać
w kasynie”, a może „Przegrać w kasynie”. Jej autor, dawny krupier, nie ma wątpliwości, że krupier może decydować o tym, gdzie trafi kula.
Rozmawiamy o kobietach grających w kasynach, a przecież grają one znacznie rzadziej niż mężczyźni.
Kobiety są tchórzliwsze. Bardzo niewiele kobiet sięga po przyjemności ryzykowne dla życia. Himalaistki, kobiety płynące w samotny rejs po oceanie – takich jest znacznie mniej niż mężczyzn mających te pasje. Ta niechęć do ryzyka jest zakodowana w nas biologicznie. Kobieta zawsze zostawi sobie jakiś kawalątek bezpieczeństwa
Na przykład nie zgra się do końca, zostawi sobie choćby parę groszy na bilet do domu.
Bez przesady, dlaczego miałaby sobie zostawiać na bilet? Ja po wyścigach w Kopenhadze nie miałam już na transport miejski i wracałam 7 km na piechotę. No i co mi się stało?
Napisała pani kiedyś, że chodzenie na wyścigi to bardzo przyjemne i rekreacyjne zajęcie. Na świeżym powietrzu...
Teren zielony, można zabrać żonę i dzieci. A jak się człowiek uprze, to i grosza nie wyda, bo przecież nie ma przymusu gry. Jeśli ktoś mnie irytuje na wyścigach, to idioci, którzy się ekscytują, że mają absolutnie pewny typ.
A co, nie ma pewnych typów?
Cały biznes na wyścigach opiera się właśnie na idiotach wierzących w pewniaki. Taki idiota, któremu umysł sklęsł do reszty, ulega szeptanej propagandzie o pewnym faworycie, wynosi wszystko z domu, spienięża i stawia na tego konia.
A skąd się bierze informacja o tym pewniaku? Od chłopca stajennego, który widzi, że w jego stajni jest dobry koń, ale nie ma zielonego pojęcia, że w innej jest jeszcze lepszy. 35 lat chodziłam na wyścigi, zapisywałam wszystko, znałam stajnie, znałam ludzi ze stajni i rwałam włosy z głowy, kiedy ktoś przychodził i szeptał: „Dwójka na pewno przyjdzie pierwsza”.
To co pomaga wygrać na wyścigach?
Elementarna wiedza. Jeśli jeden koń ma wąskie kopytka, a inny szerokie kopyta, to który przyjedzie pierwszy, jeśli jest błoto?
Wystarczy wiedza o koniach?
Ludzie ze stajni nie mogą się zgodzić, by tylko jedna z nich wygrywała. Uzgadnia się, komu ma przypaść zwycięstwo. Jedni mają prawo do częstszych zwycięstw, inni rzadszych. Jeśli między stajniami panują dobre stosunki, sprawy załatwiane są przyzwoicie. Gorzej, jeśli wkrada się wrogość. Przez blisko rok pewien facet nie mógł wygrać ani jednej gonitwy i zdobyć stopnia dżokeja, bo koledzy mu nie pozwalali. Dlatego że się uparł i nie chciał im postawić pół litra. I ja, i inni wtajemniczeni czekali, aż się złamie i te pół litra im jednak postawi.
Wygrywanie na wyścigach wydaje się dość skomplikowane. A jednak są tacy, którzy dosyć systematycznie wygrywają.
Pewien znajomy wygrał na trzypokojowe mieszkanie spółdzielcze, domek letniskowy nad Liwcem oraz ich wyposażenie. I jeszcze na samochód. Grał przez 20 lat, stawiał na to, co sam sobie wyliczył. Mój syn też wygrywał, wyliczając sobie wszystko matematycznie. Ale on, w przeciwieństwie do mamusi, zna wyższą matematykę.
A pani raczej wygrywała czy przegrywała na wyścigach i w kasynach?
Nie miałam ani wielkiego pecha, ani wielkiego szczęścia. Bywały okresy, w których wygrywałam, i takie, kiedy przegrywałam. Bo to się zawsze układa okresami. A w ogóle co się pani mnie tak uczepiła z tym hazardem?
Przecież gra nie tylko pani, ale grają również bohaterowie pani powieści. Chociaż hazard nie pochłania pani chyba tak bardzo. Nie miałaby pani inaczej czasu, by tak często wydawać książki. Chyba że w jednej ręce trzyma pani żeton, a drugą pisze...
A w trzeciej ręce trzymam kieliszek wódki. Tak to sobie chyba niektórzy wyobrażają. Nie słyszała pani plotek, że byłam na odwyku? Albo że już umarłam?
Tak sobie myślę, że z naszej rozmowy można wysnuć sprzeczne wnioski. Bo przecież mówi pani, że krupier może decydować, gdzie trafi kula, a o wyniku wyścigów rozstrzyga umowa. A z drugiej strony wierzy pani w dobrą lub złą passę, zależność między grą a miłością.
To co, jest w końcu jakaś metafizyka gry czy nie?
Proszę mnie nie naciskać. Ja strasznie nie lubię stawiać kropki nad „i”.
Rozmowa z Joanną Chmielewską „Można stracić pieniądze, ale nie rozum” została opublikowana w wersji nieautoryzowanej przez rozmówczynię.