Berlin Wschodni, rok 1963. Małżeństwu artystów Feuchtenberger rodzi się córka, Anke. Mała wychowuje się na albumach sztuki, dostępnych wówczas w NRD i w ogóle w soc-obozie: renesans włoski i niemiecki gotyk, Bauhaus, biennale plakatu w Warszawie i Finlandii. Plastyczna pre-edukacja odbija się na dojrzałych dokonaniach Anke. A także, spotkanie z uwielbianą hiszpańską artystką, emigrantką polityczną mieszkającą w Berlinie Nurią Quevedo.
Potem następują zderzenie z murem, w sensie dosłownym: Anke współtworzy trio dywersantów Świetlana Przyszłość; malują wywrotowe murale.
Po obaleniu muru i komunizmu artystka zamieszkała w Hamburgu; tam naucza na ASP, jest guru komiksu i ilustracji. Była w tym roku (osobiście i reprezentowana wystawą) na poznańskim festiwalu Ligatura. Przy okazji tegoż ukazał się jej komiks „Somnambule".
Słów w tomiku prawie zero. Duże, czarno-białe kadry - to właściwie grafiki (litografie), które mogłyby istnieć samodzielnie. A fabuły? Odbieram jej jako próby zobrazowania podświadomych potrzeb i reakcji; jako autopsychoanalizę i obnażenie niezbyt „poprawnych" kojarzeń.
Stylistyka podobna do tej z wczesnych prac Quevedo - groteskowe postaci w metaforyczno-mistyczno-surrealistycznych konfiguracjach. Klimat mroczny, z pogranicza makabry, przywodzący na myśl senne koszmary. Sceny tak sugestywne, że po lekturze „Somnambule" śniły mi się głowy oderwane od reszty ciała...