Ale już nieliczni potrafią wskazać, że jego prezydentem był katolicki ksiądz Jozef Tiso, a jeszcze mniej pamięta, że niepodległa Słowacja była obok III Rzeszy drugim państwem, jakie napadło na Polskę we wrześniu 1939 roku.
O wojennej Słowacji wiemy niewiele, więc z tym większą uwagą warto przyjąć polskie tłumaczenie książki „Dwuramienny krzyż w cieniu swastyki". Jej autor dr Martin Lacko jest historykiem młodej generacji (rocznik 1976), która w dorosłe życie weszła już w ponownie niepodległej Słowacji. Odrzuca ona uznawanie tego okresu za czarną dziurę w dziejach tego kraju, ale i nie unika prawdy o totalitaryzacji kraju czy deportacji słowackich Żydów do Auschwitz.
Słowacja była w pierwszej fazie wojny nazywana Szwajcarią Europy Środkowej – jej zwykli mieszkańcy sławili księdza Tiso za to, że trzyma ich kraj z dala od pożaru rozlewającego się na całą Europę, a wojenna koniunktura zaowocowała wzrostem zamożności. Niezwykle ciekawe są w książce opisy pokazujące masową skalę poparcia, jakiego ekipie Tiso udzieliły słowackie elity intelektualne, w tym przedstawiciele przedwojennej awangardy lewicowej.
Ta idylla zakończyła się, gdy jasne się stało, że po Stalingradzie III Rzesza zaczyna przegrywać. Wówczas część armii słowackiej wywołała powstanie, licząc na przejście na stronę aliantów. Niemcy byli szybsi i stłumili zryw, ale powstanie uratowało honor Słowaków.
Lacko opowiada o wojennym państwie słowackim bez przesadnej skłonności do używania ciemnych braw, ale i bez wybielania republiki księdza Tiso. Szkoda, że w polskim wydaniu autor nie zajął się w rozszerzonym zakresie sytuacją na terenach Spisza i Orawy, które Słowacja wcieliła w swoje granice po wrześniu 1939 roku.