Nad elektoratem Saksonii zachodziło już słońce, ale jego dyplomacja nie próżnowała. Poseł Jan Jakub Patz, choć schorowany i przeszło siedemdziesięcioletni, słał ze zrewoltowanej, trójkolorowej Warszawy depesze do Drezna co trzeci, najdalej co czwarty dzień. Oczywiście, w nienagannej francuzczyźnie, często szyfrowane. Ambasadorowie, jak wiemy, nie zmieniają ról – ale chętnie sięgają po niewidzialne inkausty.

To już kolejny zbiór raportów dyplomatycznych wyszukanych w archiwach i wydanych staraniem profesora Henryka Kocója. Dzięki temu poznajemy obraz Warszawy lat Sejmu Wielkiego i powstania kościuszkowskiego w oczach Ferdynanda Goltza (Prusy), Benedykta de Cachégo (Austria), Marie Louisa Descorchesa (Francja) czy najbardziej znanego i bodaj najprzebieglejszego Girolamo Lucchesiniego. Stolica jawi się w tych zapisach barwna, błotnista, buńczuczna, beztroska, przekupna i nieodpowiedzialna. Miło wiedzieć, że nie tak wiele się znów zmieniło.

Wspominając Powstanie Warszawskie, broniąc go przed nihilistami, o tamtym, kościuszkowskim, zapomnieliśmy nawet w jego okrągłą rocznicę. A przecież kto wie, czy to nie ono jest granicą między niedostępną już dla nikogo prócz specjalistów epoką nowożytną a wciąż piekącą, nieodległą przeszłością? Łby podgolone i peruczki, czyli  „swojskość i cudzoziemszczyzna", jako przedmiot żywego sporu. Zjadliwe fraszki, najemnicy ambasad, manewrowanie garstką wojsk przeciw moskiewskiej potencji w nadziei na odsiecz Zachodu, zgroza i niedowierzanie. „Jakież to odległe" – westchnąłby niejeden Piłat, umywając ręce ciepłą wodą z kranu.

Dla kogo nieodległe, niech wspomni na insurekcję warszawską, która wybuchła w Wielki Czwartek 220 lat temu. A kto zdoła sięgnąć po raporty dyplomatów saskich, znajdzie w poczynionych na wyblakłych zapiskach kartach jeszcze niejedną analogię.