Okularnicy po cenzurze

STS to teatr obrosły anegdotami, ale też ważny rozdział naszej historii - pisze Jacek Marczyński.

Publikacja: 07.05.2014 10:20

Rewia „30 milionów”, od lewej: Leszek Biskup, Stanisław Mireński, Zofia Merle, Stanisław Tym, Ryszar

Rewia „30 milionów”, od lewej: Leszek Biskup, Stanisław Mireński, Zofia Merle, Stanisław Tym, Ryszard Pracz, 1962 rok

Foto: PAP

Autorzy nazwali swoją pracę: „STS. Tu wszystko się zaczęło". Wnikliwy czytelnik zapyta jednak: wszystko, to znaczy co? Polski teatr? Kabaret? Czy jeszcze coś więcej? Paweł Szlachetko i Janusz R. Kowalczyk skłaniają się ku temu ostatniemu pytaniu. Pragną pokazać STS poprzez barwne wspomnienia, ale przypisują mu większą, nie tylko teatralną rolę.

Pierwsza premiera Studenckiego Teatru Satyryków odbyła się 60 lat temu, w początkach maja 1954 roku. Działał 21 lat, w marcu 1975 roku władze PRL, nie potrafiąc uciszyć niepokornego zespołu, zamknęły jego siedzibę na czas remontu. Miał trwać rok, ciągnął się 11 lat. Gdy się zakończył, ludzie STS dawno się rozproszyli, odnowiony budynek otrzymała Warszawska Opera Kameralna.

Zaczynał jako zespół prawdziwie studencki, nad którym w pierwszomajowym czynie opiekę roztoczył Jerzy Jurandot z ludźmi Teatru Syrena. Oni podsunęli teksty do premiery, następna była już całkowicie dziełem własnym. A STS, którzy stworzyli ludzie z rewolucyjnym zacięciem, stał się jednym z katalizatorów październikowych przemian 1956 roku.

Od początku był bezkompromisowy. A potem także modny i sławny. I było mu jeszcze trudniej. Ludzie STS wierzyli w socjalizm, ale ten w żaden sposób nie dawał się naprawić. Oni sami zaś dorośleli, zakładali rodziny, kusiła ich gomułkowska mała stabilizacja. A jednak się nie dali.

Z dzisiejszego punktu widzenia można STS traktować jako enklawę funkcjonującą za przyzwoleniem władz, gdzie grupka artystów mogła mówić 200 widzom nieprawomyślne rzeczy. Aktorzy posługiwali się przy tym swoistym kodem: gdy wznosili oczy ku górze, wiadomo było, że chodzi o decydentów, spojrzenie w prawą kulisę oznaczało Zachód, w lewą – sowieckiego brata.

STS nie tylko jednak aluzyjnie mrugał do publiczności. Uczył niepokory, zmuszał do sprzeciwu, budził z drobnomieszczańskiej gnuśności. Jego hasła stawały się własnością społeczną: „Mnie nie jest wszystko jedno" czy „Myślenie ma kolosalną przyszłość". Żarty z STS powtarzała ulica, bo choć pozornie były abstrakcyjne, to celnie opisywały realia PRL: „Po ile? Po siedem. A co po siedem? A co po ile?".

Autorzy uważają, że mają prawo powiedzieć o STS, że „tu wszystko się zaczęło". W rewiach, które stały się specjalnością teatru, nie pojawiały się rzeczy nijakie. „Kochankowie z ulicy Kamiennej" byli krzykiem buntu, „Okularnicy" – genialny obraz życia polskiego inteligenta – rodzili się w sporach z cenzorem, który żądał, by bohaterowie piosenki zarabiali średnią krajową. Inny tekst Agnieszki Osieckiej „Czerwone maki na Entej Ulicy" to wstrząsające nawiązanie do Grudnia '70.

Książka daje dokumentację wszystkich 55 premier. O wielu z nich opowiadają autorzy i wykonawcy, są fragmenty recenzji. Ale przede wszystkim otrzymujemy obywatelski portret teatru. Ten artystyczny znalazł się na drugim planie. STS powstał jako grupa amatorska, z czasem uległ nieuchronnej profesjonalizacji, by niektórymi premierami wznieść się na wyżyny. Nowatorskie monodramy Kaliny Jędrusik, Haliny Mikołajskiej, Andrzeja Łapickiego zostały zaś tu opisane marginalnie.

Nie brakuje natomiast anegdot. Najsmaczniejsza dotyczy występów w RFN w 1969 roku. Podczas pobytu zespół STS został zaproszony na spotkanie z pracownikami Radia Wolna Europa. Chciano odmówić, ale Wojciech Siemion przyjął propozycję z ochotą. A potem do świtu wielki aktor, ale i działacz partyjny, deklamował owym wrogom PRL polską poezję, a oni płakali z tęsknoty za krajem. Niemieccy sąsiedzi wezwali więc policję, by uciszyła towarzystwo.

Autorzy nazwali swoją pracę: „STS. Tu wszystko się zaczęło". Wnikliwy czytelnik zapyta jednak: wszystko, to znaczy co? Polski teatr? Kabaret? Czy jeszcze coś więcej? Paweł Szlachetko i Janusz R. Kowalczyk skłaniają się ku temu ostatniemu pytaniu. Pragną pokazać STS poprzez barwne wspomnienia, ale przypisują mu większą, nie tylko teatralną rolę.

Pierwsza premiera Studenckiego Teatru Satyryków odbyła się 60 lat temu, w początkach maja 1954 roku. Działał 21 lat, w marcu 1975 roku władze PRL, nie potrafiąc uciszyć niepokornego zespołu, zamknęły jego siedzibę na czas remontu. Miał trwać rok, ciągnął się 11 lat. Gdy się zakończył, ludzie STS dawno się rozproszyli, odnowiony budynek otrzymała Warszawska Opera Kameralna.

Pozostało 80% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski