Ten autor przyzwyczaił czytelników, że lubi poruszać bieżące tematy, rozgrzewające publicystów. W pierwszej części trylogii z prokuratorem Szackim tropił powiązania dawnych służb komunistycznych z obecnym układem polityczno-biznesowym. W „Ziarnie prawdy" obnażał antysemickie zabobony w pozornie sielskim Sandomierzu.
Teraz bierze na tapetę przemoc domową w polskich rodzinach. Akcję nowej powieści osadził w Olsztynie, sercu Warmii, która uderza chłodem i podobnie jak Szwecja z sagi „Millennium" Stiega Larssona nienawidzi kobiet.
Dobór tematów może wywołać zarzut o koniunkturalizm, ale Miłoszewski jest niewygodny dla wszystkich środowisk ideologicznych. „Gazecie Wyborczej" podpadł teczkowym „Uwikłaniem", pupilkiem prawicy był tylko do momentu publikacji „Ziarna prawdy".
W „Gniewie" akcja zaczyna się od znalezienia spreparowanego szkieletu mężczyzny. Trop prowadzi w kierunku anonimowego mściciela, który wymierza sprawiedliwość damskim bokserom, domowym tyranom terroryzującym rodziny. Pod wpływem śledztwa Szacki zapada na syndrom, nazwijmy to, maczonerwozy. Chciałby pozostać twardzielem, ale wszystko wokół mówi mu, że jest seksistą i szowinistą. Zakłada więc metaforyczny wór pokutny. Skończy się to bardzo widowiskowo, choć nie wszystkie karty zostaną odkryte, a zagadki rozwiązane.
Powieść czyta się dobrze i szybko, co nie oznacza, że jest świetna, a autor uchronił się przed błędami. Ostatnie rozdziały przypominają bieg przełajowy, w którym zmęczenie materiału wzięło górę nad precyzją i konsekwencją. Zakończenie wydaje się ledwo zarysowane i niedokończone. Można odnieść wrażenie, iż autor w trakcie pracy stracił zainteresowanie bohaterami. Szacki coraz bardziej irytuje, a jego nagłe antyseksistowskie olśnienie jest mało wiarygodne.