Wydaje się, że ta historia nie należy do naszego „cywilizowanego" świata, ale to nieprawda. Tak wielu wciąż usiłuje oderwać się od losu przypisanego urodzeniem. Tak wielu szuka lepszego bytu.
Dwaj Belgowie: artysta globtroter bez zakorzenienia Jean-Philippe Stassen (rocznik 1966) i scenarzysta Denis Lapiere (1958) prowadzący osiadły tryb życia. Przez jakiś czas tworzyli duet doskonały i wymyślili „Bar starego Francuza". Ich mistrzowskie dzieło, obficie nagradzane na początku lat 90., dopiero teraz przełożono na polski.
Ta opowieść plastycznie jest namiętna jak afrykańska aura. Gruba, czarna krecha bezbłędnie charakteryzuje postaci. Czuje się ich temperament, moc osobowości. Zdecydowane, nasycone kolory dodają rysunkom nastroju, dopowiadają wydarzenia w tle.
W warstwie literackiej tytułowy stary Francuz nie ujawnia całej akcji, kręci, urywa. Prowadzi bar gdzieś na pustynnych terenach Afryki. Nie obowiązują tu żadne reguły poza jedną: chcesz się wygadać – dobrze trafiłeś! Tylko nie dziw się niczemu.
W barze starego Francuza jest nostalgicznie i na luzie. Właściciel służył w wojsku podczas I wojny, teraz szlaja się w żenującym podkoszulku, ale jest pełen zrozumienia dla ludzkich problemów i potrzeb. Do jego przybytku trafiają – każde z innych stron – Leila i Celestin, nastolatki, których przyspieszone dojrzewanie nie było słodkie. Są urodziwi. Inteligentni. Czuli i przedsiębiorczy, ale biedni. Czy może im się udać?