Nikt, kto przeczyta pasjonującą wręcz autobiografię Izabelli Cywińskiej, nie powinien mieć wątpliwości, dlaczego ta książka powstała. Cywińska napisała ją z tęsknoty. Nie po to, by chwalić się sukcesami teatralnymi lub usprawiedliwiać, że kierując Ministerstwem Kultury w pierwszym niekomunistycznym rządzie Tadeusza Mazowieckiego, nie spełniła do końca oczekiwań środowiska.
Cywińska pisała, by się rozliczyć ze swoimi marzeniami, marzeniami dziewczyny z Kamienia Podlaskiego, panienki z dworu, przedstawicielki ziemiaństwa, z którym tak brutalnie rozprawiła się historia. Dziewczyny, która przez całe życie starała się być wierna moralnym wartościom i stylowi pracy wyniesionym z rodzinnego domu.
„Czasem samą mnie zdumiewa, jak blisko jestem nadal z bohaterami »Bożej podszewki«, zwłaszcza z Jurewiczami – zwierza się Cywińska. – Zżyłam się z nimi tak bardzo, że wydaje mi się, że to moja kolejna rodzina. Pierwszą tworzyli Łuszczewscy i Cywińscy, Mama, Renia i Stryjek, drugą Michałowscy i ich krewniacy z Augustowa. Do trzeciej należeliby wszyscy ludzie sceny, z którymi w Kaliszu i Poznaniu próbowałam tworzyć teatralne wspólnoty. Moją czwartą rodziną, tym razem »rodziną z wyboru«, są właśnie mieszkańcy filmowych Juryszek. Mają twarze moich aktorów i fikcyjne, ale reprezentatywne dla polskich losów i charakterów życiorysy. W mojej pamięci funkcjonują na takich samych prawach jak domownicy z Kamienia albo członkowie kaliskiego zespołu".
Choć w środowisku ludzi kultury Izabella Cywińska od lat znana jest jako wybitna reżyserka teatralna, tak naprawdę masowej publiczności dała się poznać po emisji serialu „Boża podszewka". Scenariusz Teresy Lubkiewicz-Urbanowicz przeczytała niemal jednym tchem i zdecydowała się go nakręcić, choć stanie przed kamerą nie było jej specjalnością. W twórczości tej pisarki odnalazła „to tajemnicze coś, które nosimy w sobie przez całe życie i czego nijak nie rozumiemy, czym jest i po co jest".
Myślę nawet, że gdyby nie „Boża podszewka", ta autobiografia by nie powstała. Serial dał pretekst do odbycia podróży po krainie pamięci. I powrotu do bolesnych wspomnień, jakie mają w sercach ci, którym wojna i nowy ustrój zabrały tożsamość, odcięły od wielowiekowych korzeni.
Jest w „Bożej podszewce" scena ewakuacji, kurz, wozy, bydło i ciągnący tabunami ludzie. W rowach porzucone dziecięce wózki, po drodze wałęsające się, nikomu niepotrzebne psy. To również wspomnienia z własnego dzieciństwa, kiedy czując zbliżających się do Kamienia Niemców, stryj autorki, który po śmierci jej ojca ożenił się z jej matką, podjął dramatyczną decyzję o ewakuacji. Potem były tułaczka wojenna, aresztowania, wolność na sowieckich warunkach, gdy tacy ludzie jak Cywińscy, tzw. bezeci, pozbawiani byli nie tylko majątku. Nadszedł czas desperackiej walki o prawo do istnienia w nowej rzeczywistości, ale i prawo do uczciwości, bezkompromisowości i życia pracowitego, ale w zgodzie z własnym sumieniem.
Jedną z prób oswajania PRL była ucieczka w krainę marzeń. Taką możliwość – bardziej niż dyplom z etnografii – dawał teatr. Stąd determinacja, z jaką Cywińska mimo kilku porażek zdecydowała się studiować reżyserię.