Mike Wellins podkreśla, że w animacji, podobnie jak w ogóle w kinie najważniejsza jest historia. I to, co chcemy przez nią widzowi powiedzieć. Cała reszta tylko tej historii służy.

Pasjonujący rozdział o tworzeniu opowieści wprowadza czytelnika w arkana sztuki - wydawałoby się - oczywistej. No bo każdy potrafi opowiedzieć o tym, co przydarzyło się jemu, jego rodzinie, przyjaciołom. Albo o tym, co zobaczył na ulicy, o czym przeczytał. Wellins zwraca jednak uwagę, jak różne mogą z tego powstać historie. Uczy rzeczy prostych. Jak dobrać środki narracyjne, jak konstruować fabułę, jak budować postacie wymyślając motywy ich działań czy włączając sceny, które nie posuwając do przodu akcji, jednak określają charakter bohaterów. Przypomina, jaka jest rola scenografii, rekwizytów. Uzmysławia czytelnikowi czym jest struktura opowieści, jej rytm czy punkt widzenia, jaki przyjmuje się w filmie. Podpowiada, jak wprowadzać wątki równoległe, zwroty akcji, suspens. A wreszcie jak wybierać lub łączyć gatunki filmowe. Ta część książki adresowana jest do każdego, kto chce spróbować swoich sił w kinie. Do profesjonalistów, ale też amatorów.

Dalsze rozdziały, choć już głębiej wchodzące w filmowe techniki, też są pasjonujące. Wellins pisze o kolejnych etapach powstawania filmu - od przygotowań aż do montażu i postprodukcji.

Swoje „lekcje kina" autor uzupełnia wywiadami z wybitnymi twórcami animacji - producentami, reżyserami, scenografami, animatorami wielkich filmowych hitów.

W podtytule książki można przeczytać „Podręcznik dla filmowców". Mam jednak wrażenie, że praca Mike'a Wellinsa jest czymś więcej. Słowo podręcznik kojarzy się bowiem często z nudną cegłą. A „Myśleć animacją" to ciekawa lektura. Znajdą w niej coś dla siebie ci, którzy chcą kręcić filmy i etiudy, ale także kinomani. Bo dzięki Wellinsowi można stać się bardziej świadomym i uważnym widzem.