Mieszka w górach Wirginii, w domu nad brzegiem rzeki o nazwie Tinker Creek. Dni mijają jej na obserwacji świata, któremu tak wielu z nas – pochłoniętych codziennymi obowiązkami i troskami – nie poświęca dość uwagi. Kontempluje zmiany zachodzące w naturze: gry światła, przemiany pogody, następowanie po sobie pór roku. Patrzy na leszcze umykające przed uważnym okiem czapli, pełzające po dnie strumienia raki, śmigające na brzegach króliki. Na wstępie przytacza fragment Koranu, słowa Allacha: „Azaliż mniemacie, że stworzyłem niebo, ziemię i wszystko, co jest miedzy nimi, dla żartu? ”. Pytanie uważa za istotne. I dodaje jeszcze kilka od siebie: co sądzimy o Bożym dziele – wszechświecie? O niewyobrażalnej rozmaitości form życia, których znajomość jest również znajomością Stwórcy?
Annie Dillard - amerykańska poetka, eseistka i krytyk literacki – przedstawia siebie jako badaczkę, tropicielkę a także… „żywe narzędzie łowieckie”. Otóż, niektóre plemiona indiańskie żłobiły w drzewcach strzał długie rowki – znaki błyskawicy przypominające te, jakie pioruny wypalały w pniach drzew. Znaki te miały konkretne zastosowanie. Jeśli strzała nie uśmierciła zwierzęcia, do rowków spływała krew i skapywała na ziemię. W ten sposób łowca mógł dojść swą zdobycz nawet w gęstej puszczy. „Jestem więc takim drzewcem strzały – pisze Dillard – ukształtowanym przez niespodziewane błyskawice i gromy z nieba, a moja książka jest prowadzącym na bezdroża szlakiem krwi”. Zapisem spostrzeżeń, wniosków i wątpliwości. Literacką kroniką przeżyć, która kojarzy się nieco z dziełem wydawanego w Polsce szwajcarskiego reportera Nicolasa Bouviera, autora „Oswajania świata” oraz „Kroniki japońskiej”.
Książka uczy, by nie lenić się, nie popadać w odrętwienie. W każdej chwili zachować czujność, żeby jak najmniej tracić z życia, które jest „ledwo widocznym śladem na powierzchni tajemnicy”. Dillard przytacza pytanie filozofa: czy w lesie, w którym nikogo nie ma, słychać upadek drzewa? „Moim zdaniem prawidłowa odpowiedź brzmi: wszystkie akty piękna i łaski dokonują się bez względu na to, czy je postrzegamy, czy nie – wyjaśnia. – Powinniśmy jednak przynajmniej starać się je zauważyć”.
W warstwie stylistycznej książka czasem irytuje. Autorce zdarza się popadać w pretensjonalną manierę. Nie mniej warto sięgnąć po „Pielgrzyma nad Tinker Creek”. Choćby dla takiej kwestii: „Bóg nie jest żartownisiem. Wszechświat nie został stworzony dla żartu, lecz całkiem uroczyście i na serio, chociaż wydaje się niezrozumiały – stworzony przez moc, która pozostaje tajemnicza, niezgłębiona, święta i szybka. Nic na to nie można poradzić, można jedynie o niej nie myśleć albo próbować ją zobaczyć”. I to zadanie należy do czytelnika.
[i] Annie Dillard „Pielgrzym nad Tinker Creek” przeł. Maciej Świerkocki Wyd. Literackie, Kraków 2010[/i]