Nie ma takiej siły, która wygnałaby z Kabulu dwóch mieszkających tam Żydów. Przetrwali rządy talibów, przeżyli amerykańskie naloty. Alfred pracuje jako uliczny pisarz listów. Szymon jest szewcem.
To właśnie on opowiada historię pięknej Naemy — młodej afgańskiej kobiety, która w czasie bombardowania trafiła do piwnicy, gdzie schronił się także amerykański korespondent wojenny. W jakiś czas później Naema musi przekazać reporterowi ważną wiadomość — spodziewa się dziecka. Jeżeli pobratymcy dziewczyny odkryją prawdę, zostanie zabita. Naemie pomóc może tylko urzędujący przy Chicken Street Alfred.
Amanda Sthers (ur. 1978) podjęła się ambitnego zadania. Opowieść o spotkaniu ludzi odmiennych kultur postanowiła połączyć z opisem życia w ogarniętym wojną kraju muzułmańskim. Wskazuje na zmiany, jakie zaszły tam od czasu zniesienia dyktatury talibów, ale także wciąż obecny fanatyzm. Książka francuskiej powieściopisarki i scenarzystki to love story. Dla swej historii autorka szuka nowego tonu - tragizm przeplata z komizmem, grozę łączy z farsą.
Brawo za ambicję, ale przy najlepszych chęciach trudno pogratulować efektu. Amanda Sthers po prostu nie zapanowała nad materiałem powieści. Nieumiejętnie zbudowała dramaturgię, zgubiła rytm narracji, położyła finał, który wypada dziwnie blado. „Chicken Street” to książka zmarnowanych szans. Gdzie upatrywać przyczyn niepowodzenia? Chyba w niedostatecznej znajomości Afganistanu.
Informacje o życiu w tym kraju nie wykraczają poza wiedzę przekazywaną przez media. Moim zdaniem, najbardziej zaszkodził książce pośpiech. Warto mierzyć się ze współczesnymi tematami. Należy jednak pamiętać, że powieść nie jest komentarzem do aktualnych wydarzeń. Amanda Sthers „Chicken Street”.