Dokąd to jedziemy, biedna pani Basiu?

Recenzje filmowe Antoniego Słonimskiego. W 1930 roku na łamach „Wiadomości” Antoni Słonimski zastanawiał się: „Czy w ogóle istnieje film niemiecki, francuski lub amerykański? Aktorzy niemieccy grają w filmach amerykańskich, reżyserowie (tak – przyp. K. M.) amerykańscy robią filmy francuskie.

Publikacja: 01.02.2008 17:46

Dokąd to jedziemy, biedna pani Basiu?

Foto: Rzeczpospolita

Brygida Helm gra z Kiepurą, Betty Amann z Samborskim. A kapitał? W całej produkcji filmowej świata przeważa kapitał żydowski. Ale to głupstwo! U nas jest lepiej. Śmiało, panowie korporanci. My możemy zagranicy przeciwstawić prawdziwy stuprocentowy polski film. Precz z obcym żywiołem! Niech żyje Lejtes, Szaro, Gardan, Szebeko, Stern, Libkow, Waszyński i Finkelstein! Nie damy ziemi, skąd nasz Żyd!”.

„Dziesięciu z Pawiaka” Ordyńskiego nazywa kolorową tandetą fabrykowaną dla mas, a o „Śluby ułańskie” ma pretensje do „naszych kochanych Izraelitów, którzy dla naszych wojskowych zrobili to cacko dobrego smaku”.

Nie tylko producenci przedwojennych polskich filmów byli Żydami. Twórcy również. Przypisy pod wydanymi teraz filmowymi tekstami Słonimskiego przypominają, że Aleksander Ford to Mosze Lifszyc, Ryszard Ordyński – Dawid Blumenfeld, Michał Waszyński – Mosze Waks, Juliusz Gardan – Juliusz Gradstein, Leon Jeannot – Lejbele Katz.

Szczególnie zachwycał się Słonimski Charliem Chaplinem, i to grubo przed jego najlepszymi, sławnymi filmami. Krytyk znał go głównie z jedno- i dwuaktówek, a jednak już w 1922 roku nazwał Chaplina bogiem humoru amerykańskiego, który „stokroć lepiej prezentuje wiek, w którym żyjemy, od poetów urbanistów i piewców elektryczności”. Gdy cztery lata później na ekrany kin warszawskich trafiła „Gorączka złota”, entuzjastycznie zapewniał, że „przechodzi ona nie tylko to wszystko, cośmy widzieli w kinematografie, ale wkracza w dziedzinę absolutnej doskonałości twórczej, gdzie zacierają się kontury techniki i wykonania, a promienieje już tylko czysty geniusz człowieka”.

Uwielbiał też Mary Pickford, a podziwiał reżyserskie dokonania Friedricha Wilhelma Murnaua, Abla Gance’a i Davida Warka Griffitha, którego „Dwie sieroty” nazywa boskim obrazem.

Gdy w 1922 roku na ekrany kin weszła „Zaraza” w reżyserii Aleksandra Reicha, krytyk orzekł, że film „nazywa się niejako symbolicznie; podobnej zarazy nie widuje się już na ekranach europejskich (...) najlepsze nasze filmy stoją na poziomie rozpaczliwym”. W następnym roku suchej nitki nie pozostawił na „Tajemnicy przystanku tramwajowego” (reż. Jan Kucharski): „Jest to przystanek, na którym zaiste nie warto by przystanąć, gdyby nie należało się po nim przejechać”. Przy okazji dostało się też od Słonimskiego aktorom grającym w tym filmie główne role: Kazimierzowi Junoszy-Stępowskiemu („ten doskonały zresztą aktor sceniczny jest martwy i nudny w kinematografie”) i Jadwidze Smosarskiej („obdarzona jest ujmującą urodą, ale to jeszcze nie wystarcza artystce”).

Rok 1924 przyniósł premierę „Skrzydlatego zwycięzcy” (reż. Zygmunt Wesołowski). Był to film – zdaniem Antoniego Słonimskiego – „gorszy od innych obrazów krajowych, bo dłuższy. Ponurą okolicznością jest fakt istnienia drugiej części (...)”.

W 1925 roku Emil Chaberski zekranizował powieść Juliusza Germana „Iwonka”. Słonimski był wyraźnie wstrząśnięty: „„Historia duszy dziewczęcej”, jak napisano na afiszu, wcale nie jest historią duszy, ale czegoś zupełnie innego. Ja oczywiście jak każdy przyzwoity człowiek powieści Germana nie czytałem, a jeśli mi jakiś ustęp nawinął się pod rękę, nie robiłem z niego scenariusza, ale już z tych ustępów nabrałem przekonania, że jest to powieść najbardziej nadająca się dla wytwórni „Sfinks”. Ma bowiem literatura polska wielu świetnych dla kinematografii powieści, jest jednak rzeczą słuszną, aby porządne powieści zachować do czasu, gdy film polski będzie porządny”.

W tym samym roku zwrócił uwagę Słonimski na jeszcze jeden film „zły, nędzny, potwornie głupi – ale film”. Mowa o „Wampirach Warszawy”, w których reżyser Wiktor Biegański obsadził wreszcie nie gwiazdy teatralne, lecz aktorów spoza sceny, i pokazał, że „mogą być lepsi w kinematografie od Węgrzyna i Smosarskiej”. Krytyk chwalił przede wszystkim Igo Syma: „warunki zewnętrzne, szlachetna uroda i wyrazistość mimiki, prostota i umiar czynią już dziś z p. Syma najlepszego aktora filmowego w Polsce; nie jest to co prawda wiele, ale na początek i to coś znaczy”. Młodszym czytelnikom przypomnieć trzeba, że w 1941 r. Igo Sym został zastrzelony z wyroku Polski Podziemnej jako agent działający na szkodę narodu polskiego.

W 1928 r. pisze w „Wiadomościach Literackich”: „Produkcja krajowa stała się czymś nietykalnym, w związku z nią mówiono zawsze o propagandzie, o ideowości, o bilansie handlowym, zapominając, że zły film polski wyrządził ogromną szkodę, zarówno propagandzie – kompromitując Polskę za granicą, jak i filmowi – zniechęcając coraz bardziej widzów do obrazów produkcji krajowej”.

W tym samym roku kasuje „Dzikuskę” Henryka Szary: „Powstania tego banalnego, bezsensownego filmu (według książki Ireny Zarzyckiej – przyp. K. M.) nie usprawiedliwia ani poczytność idiotycznej powieści, wytworu wybujałej grafomanii, ani realizacja p. Szary, który mając już poza sobą kilka filmów, zdawał sobie prawdopodobnie sprawę z wytwarzanego nonsensu”.

Ubawiła krytyka „Tajemnica starego rodu” Zbigniewa Gniazdowskiego: „widzimy dziada Ławruka, który dziś wraca do Polski z Sybiru, gdzie go zesłano w 1831 roku. Ławruk powinien mieć dziewięćdziesiąt siedem lat, jeżeli przypuścimy nawet, że jako noworodek zesłany był za udział w powstaniu. Dziad jest za stary, ale kinematograf nasz jest tak młody, że się wszystko wybacza. Jest w tym filmie oczywiście księżniczka i córka rybaka, jest car Rosji i ułani polscy, szlachetny młodzian i mściwy parobek”.

Rok był jednak wyjątkowy, a dlaczego, dowiadujemy się z recenzji Słonimskiego „Pana Tadeusza” zekranizowanego przez Ryszarda Ordyńskiego. Krytyk pochwalił reżysera, scenarzystów, operatora, aktorów, choć nie byłby sobą, gdyby nie zauważył, że „pan Jednowski był raczej protezą niż Protazym. O statystach i o aktorze grającym niedźwiedzia mówić nie będę. Ogłaszam amnestię z powodu dziesięciolecia Polski”.

O ile adaptacja na język filmowy słynnej epopei Mickiewicza podobała mu się, o tyle niepokojem napawały go pomysły – powtarzające się i po wojnie – nakręcenia filmu o samym Mickiewiczu. „Szczerze radziłbym się wycofać z tej afery” – pisał, akcentując, że jeśliby jednak miało dojść do tej katastrofy, należy „nie dopuszczać do filmu Kleinera (literaturoznawcy, specjalisty od romantyzmu – przyp. K. M.). Pod żadnym pretekstem”.

Po wojnie, w 1955 roku, wyliczał z kolei, że nie chciałby, „aby Wołłejko grał Domejkę, Putramentowa Puttkamerową, a Czajka Ksawerę Deybel”. „Nie chciałbym – pisał dalej – aby w scenach aresztowania, przesłuchania, wsiadania do kibitki, w celi więziennej i w scenach Wielkiej Improwizacji rolę Adama grał Adam Ważyk. Nie chciałbym, aby Mickiewicz pociągał za sznurek, zbierał grzyby, wspierał się na Judahu skale. Nie chciałbym, aby mówił cytatami. W ogóle nie chciałbym, aby film o Mickiewiczu był powrotem cy-Taty”.

Na wszelki wypadek przypomnę, że Antoni Słonimski zmarł w 1976 roku, nie mógł więc ujrzeć ani „Lawy” Tadeusza Konwickiego, ani „Pana Tadeusza” Andrzeja Wajdy. Czy by mu się te filmy podobały? Konwickiego pewnie tak, zważywszy że dobrze pisał o „Jak daleko stąd, jak blisko”. Wajda miałby szanse dużo mniejsze. Mało który film doprowadził starego poetę do takiej furii jak „Wesele”, które Andrzej Wajda zrealizował w 1972 roku. „Prawdę historyczną zlekceważono, poezję zmasakrowano” – pisał później Słonimski w „Tygodniku Powszechnym”. W tej samej recenzji wypomniał też najważniejszemu twórcy tzw. polskiej szkoły filmowej „Popioły” z 1964 roku i obecną w nich niechęć realizatora do romantycznych kart naszej historii: „Już nam pokazał, że napoleonidzi, którzy nieśli do Polski sztandary wolności i hasła rewolucji francuskiej, to były żałosne łachudry, kondotierzy spraw przegranych, niepochowane trupy ziemi jałowej”.

Dla Słonimskiego Wyspiański był „jego” autorem, cóż dopiero mówić o Stefanie Żeromskim! Z wiadomych powodów mniej czuły był już na punkcie Władysława St. Reymonta, ale kiedy Wajda nakręcił „Ziemię obiecaną”, wytknął filmowcowi „odstępstwo od dobrego smaku, wszelkie typowe wajdalizmy, sceny obleśne i maniakalne upodobanie do okrucieństwa”.Nie poznał się na „Ojcu chrzestnym”; dzieło Coppoli było dla niego zbyt okrutne. Ale słusznie chałą, czyli kiczem, nazywał „Kleopatrę” Josepha L. Mankiewicza z 1963 roku.

Poruszyły go za to, i wzruszyły, „Noce i dnie” Jerzego Antczaka. „Sprawdziło się cierpliwe piękno prozy Marii Dąbrowskiej – pisał w 1975 roku. – Powróciły uroki i smutki naszej polskiej doli. Czułem się trochę jak ten stary Szymszel kiwający się na koźle rozklekotanej bryczki, zrównany w nieszczęściu z Barbarą, którą wiózł przez wertepy w ciemniejącą głąb lasu. Dokąd to jedziemy, biedna pani Basiu?”.

Przeciwstawia tu też Słonimski „Noce i dnie” filmom Wajdy. „Antczak pokazał – dowodził – że można zrobić film bez efekciarstwa, szoku, sadyzmu, scen seksualnych i osiągnąć nie tylko efekt artystyczny, ale i „zapełnienie się kinowych kas”, o czym wspomina Wajda w pretensjonalnym wywiadzie zatytułowanym „Misja”. Powiada tam Wajda: „Reżyser musi mieć duszę poety i wolę kaprala”. Jeden chyba był tylko kapral, z którego wolą się liczono. Nazywał się Bonaparte. Wajda kapralem nie jest. Jest co najmniej rotmistrzem, bo konie lubi. Szkoda tylko, że koń tego świetnego kawalerzysty potknął się na Żeromskim i stratował Wyspiańskiego”.

Antoni Słonimski „Romans z X Muzą. Teksty filmowe z lat 1917 – 1976”. Biblioteka Więzi, Warszawa 2007

Antoni Słonimski o Andrzeju Wajdzie: „Kapralem nie jest. Jest co najmniej rotmistrzem, bo konie lubi”

Literatura
Dzień Książki. Autobiografia Nawalnego, nowe powieści Twardocha i Krajewskiego
Literatura
Co czytają Polacy, poza kryminałami, że gwałtownie wzrosło czytelnictwo
Literatura
Rekomendacje filmowe: Intymne spotkania z twórcami kina
Literatura
Czesław Miłosz z przedmową Olgi Tokarczuk. Nowa edycja dzieł noblisty
Literatura
Nie żyje Leszek Bugajski, publicysta i krytyk literacki