Wojciecha Fułka zawsze pochłaniała historia, a zwłaszcza dzieje Sopotu; drugiego współautora, Romana Stinzinga-Wojnarowskiego – kronikarski zapis dziejów miasta. Obydwaj urodzili się i wychowali w Sopocie. Obydwaj mówią o sobie, że są dziećmi PRL. Ten punkt widzenia może poszerzać, ale może również zawężać perspektywę poznawczą. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z panoramicznym obrazem miasta, w drugim ze skrzywioną perspektywą młodości. Jak jest naprawdę, niech ocenią czytelnicy. Autor „Sopotu po drugiej stronie lustra” (pierwsza część książki), Wojciech Fułek, przedstawia własne spojrzenie na losy miasta, które 44 lata zmagało się z nowym ładem i porządkiem. Wprowadzili go czerwonoarmiści, dla których podstawowym argumentem w ideologicznej walce – jakkolwiek niejedynym – był spirytus.
„Lodowaty wiatr historii na pewien czas wywiał z sopockich ulic pragnienie beztroskiej zabawy na nadmorskiej plaży” – pisze o tym okresie Fułek. I dodaje: „Sopot nieliczne swoje rany wojenne już prawie całkowicie zaleczył”.
Szczególną uwagę zwraca fragment dotyczący Zbigniewa Herberta. Autor pisze: „A od socjalistycznego ukąszenia nie byli wolni nawet ci, którzy po latach uznani zostali za wzór niezłomności i duchowej niezależności. W listopadzie 1949 roku miejscowa prasa donosiła (nieświadoma przecież, że pisze o późniejszym „sumieniu” polskiej literatury, więc trudno bezimiennego dziennikarza posądzać o jakąś stronniczość), że „Klub Literatów w Sopocie zorganizował w dniu 14 bm. niezmiernie interesującą prelekcję. Autor, Zbigniew Herbert, nazwał ją »Pierwszy głos w dyskusji«. Tematem była estetyka w rozumieniu marksistowskim. Interesująca ta impreza ściągnęła do Domu Literatów w Sopocie liczne grono zainteresowanych, którzy szczelnie zapełnili salę świetlicową. Ob. Herbert ograniczył się do sprecyzowania zagadnień etyki marksistowskiej, której źródeł szukał w pismach teoretyków i krytyków marksistowskich”. Trochę szkoda, że ten głos w dyskusji nie zachował się, bo mieliby dziś o czym rozprawiać zaskoczeni „herbertolodzy” i „brązownicy”. Wydaje się jednak, że ogólniki w rodzaju „miejscowa prasa donosiła” („jaka prasa”?), „bezimienny dziennikarz” trudno uznać za wiarygodne źródło. Jeżeli przywołuje się takie fakty, to uczciwiej byłoby podać źródło i nazwisko autora. Czy jest sprawą przypadku, że rzeczony fragment ilustrowany jest zdjęciem przedstawiającym kilku zupaków w mundurach krasnoarmiejców i w towarzystwie dwóch cywilów (zapewne uboli)? Dziwić też musi nieobecność na łamach książki Bolesława Herberta (1892 – 1963), sopocianina, ojca poety, wybitnego działacza społecznego, prawnika, dyrektora banku i bliskiego współpracownika Eugeniusza Kwiatkowskiego.
„Sopocka kronika prasowa 1945 – 1989” stanowiąca drugą część książki (autorstwa Romana Stinzinga-Wojnarowskiego) stała się dla Fułka podstawą skreślenia dziejów Sopotu. Zgromadzenie przez Stinzinga-Wojnarowskiego ponad 1300 informacji pozwoliło ukazać koloryt i atmosferę miasta tworzoną zarówno przez mieszkańców, jak i przybyszów. Wśród socjalistycznego bełkotu autorowi udało się wyłowić prawdziwe perełki, jak na przykład list mieszkańców Sopotu z okazji 70. urodzin Józefa Stalina. Po odśpiewaniu „Międzynarodówki” ob. Marynowski odczytał treść listu mieszkańców Sopotu do Stalina, w którym m.in. napisano: „Ukochany Wodzu i Nauczycielu! My tutaj na tej morskiej mierzei Polski Ludowej będziemy w pracy i walce uczyć się bohaterstwa, nieugiętości, samozaparcia i wierności ludu, poświęcenia bez reszty sprawom ludzkości na ziemi”. Ciekawy tekst miał też pomnik ku czci Armii Czerwonej: „Bohaterom Armii Czerwonej poległym w walce o wyzwolenie Sopotu”. Uważny czytelnik z pewnością zada sobie pytanie, kogo wyzwalali czerwonoarmiści w marcu 1945 roku, wchodząc do niemieckiego miasta.
Czytając „Kurort w cieniu PRL-u. Sopot 1945 – 1989”, ma się wrażenie uczestniczenia w tamtej rzeczywistości. Miasto w miarę lektury odzyskuje swój dawny blask wraz z ocalonym przed rozbiórką jego symbolem – sopockim molo. Książka wbrew zapewnieniom Ludmiły Jezierskiej (www.wrotapomorza.pl) nie jest albumem. Album to coś, co posiada wysoką rangę artystyczną, gdy tymczasem „Kurort w cieniu PRL-u. Sopot 1945 – 1989” posiada walor zdecydowanie dokumentacyjny, niepozbawiony zresztą niedociągnięć (brak podpisów pod zdjęciami).