Siedem ludzkich sylwetek na tle bezkresnej pustyni... Tak mógłby się zaczynać ten film. Ale ani Hollywood, ani nasi dotowani reżyserzy nie zrobią takiego filmu. Jest niepolityczny. Patrzymy w przyszłość, dogadujemy się z Moskwą, nie potrzeba nam jakiegoś jątrzenia ran. A jednak jest to gotowy scenariusz.
Autor, oficer artylerii aresztowany na Kresach przez NKWD, przetrzymał iście szatańskie „śledztwo”, by, nie przyznawszy się do rzekomych przestępstw, otrzymać wyrok 25 lat łagru. Ale jego epopeja zaczyna się dopiero potem. Był bowiem pomysłodawcą i przywódcą nieprawdopodobnej ucieczki: do Indii. Przez Syberię, Mongolię, Chiny i Tybet. Wraz z innymi Polakami oraz Amerykaninem, Łotyszem, Litwinem i przypadkowo spotkaną polską dziewczyną, która uciekła z kołchozu, lecz nie przetrwała gehenny tej wędrówki.
Z pomocą mongolskich pasterzy i chińskich wieśniaków pokonali pustynie, rzeki i kolejne pasma pokrytych śniegiem gór. W Himalajach przydarzyło się im coś najbardziej niezwykłego. Natknęli się bowiem na... yeti.
„Były to zwierzęta olbrzymich rozmiarów i stały na tylnych łapach.
Wykorzystując umiejętności zdobyte na kursie obserwatorów artyleryjskich, zacząłem obliczać wysokość obu zwierząt. Nie były niższe niż dwa i pół metra. (...) Pokryte były gęstym czerwonawym owłosieniem, miejscami widać było jednak kępy długiego szarawego włosia”. Jeden z uciekinierów „zaczął wymachiwać rękami, wydając z siebie przeraźliwe dźwięki, i odtańczył taniec wojenny czerwonoskórych. Potem zaczął ciskać w ich stronę odłamkami lodu. Oba stworzenia nie zwróciły jednak na niego najmniejszej uwagi. Nie ulegało wątpliwości, że zauważyły nas i że się nas nie boją. (...) Przez szereg lat stworzenia te były dla mnie tajemnicą nie do rozwikłania. Dopiero ostatnio dowiedziałem się o wyprawie naukowej wysłanej w poszukiwaniu potwora Himalajów i przeczytałem opisy tego stworzenia pochodzące od ludności tubylczej. Zrozumiałem, że najprawdopodobniej spotkaliśmy dwa okazy tego właśnie gatunku”.