„W mało znanym kraju, w wojnie, o której mało kto słyszał, po raz pierwszy od wielu lat – znów dane było Polakowi stanąć z bronią w ręku naprzeciw Armii Czerwonej. I los chciał, żebym ja właśnie był tym Polakiem. Błogosławiony los!”.
Był rok 1967. Egipski prezydent Naser, przygotowujący się do wojny z Izraelem i będący sympatykiem Rosji, wycofuje wojska z szarpanego konfliktem wewnętrznym Jemenu. Na jego miejsce wkraczają Sowieci. Na początku jest to uzbrojenie dla Jemeńczyków, którzy decydują się iść śladami Dzierżyńskiego i Kohna, potem tysiącami napływają doradcy i instruktorzy.
Arabia Saudyjska zwraca się o pomoc do krajów Europy Zachodniej. Nikt z taką pomocą się nie kwapi. Chodzi przecież o Związek Radziecki!
Ostatecznie jemeński książę Mohammed ben Hussein jest zdecydowany sprowadzić najemników. Mają oni wypełniać rolę instruktorów w oddziałach walczących z Rosjanami. Wśród nich znajdzie się miejsce dla Rafała Gan-Ganowicza, byłych żołnierzy Armii Krajowej – Mieczysława Czubaka i Stefana Masternaka, czy Ludgiera, towarzysza broni Rafała jeszcze z Konga.
Rafał Gan-Ganowicz zaprawiony jest w polowaniu na, obsługiwane przez żołnierzy Armii Czerwonej, T-54. Potem napisze: „Trzeci czołg rozwaliłem nieco później. Wówczas już trudno było zrobić zasadzkę. Nauczeni doświadczeniem Sowieci przestali jeździć nocami, a w dzień poruszali się tylko pod osłoną piechoty. Jednakże moi »łowcy czołgów« rozeszli się po Jemenie i długo jeszcze dochodziły mnie echa ich wyczynów. Po niedługim czasie pancerz nigdzie nie gwarantował Sowietom bezkarności, do jakiej przywykli. Płacili teraz śmiercią za udział w najeździe na ten wolny kraj. Byłem dumny, że się do tego przyczyniłem. Przeżywałem okres euforii: nareszcie ONI ginęli z ręki Polaka”.
Słuchałem historii Rafała tak, jak słucha się Chopina. Odzywała się Polska, która wydawała się już nie istnieć.
Kiedy powstał maszynopis, nadał mu kształt i formę Jacek Bierezin. „Wiedział, że historia Gan-Ganowicza wykracza daleko poza dudniący w głowach głos Broniarka: »Hau! Hau! Hau! Hau! Hau! Hau! Hau!«. Czy późniejszy jazgot, Goebbelsa stanu wojennego, Urbana”.
Lata później w oficjalnym (było kilka edycji podziemnych) wydaniu „Kondotierów” autor stwierdził: „Jemen pozostał republiką. Ale nie komunistyczną. Na początku 1970 roku wydalono »doradców« sowieckich. Zamknięto sowiecką bazę w Al-Hudejda. (…) W 1979 roku Południowy Jemen napadł na Północny, próbując go przyłączyć siłą (na wzór Korei, gdzie się to nie udało, czy też Wietnamu, gdzie, niestety, się powiodło. (…) Inwazja się załamała. Zamachy stanu. Kraj jest daleki od »wzorców demokracji«. Ale jest wolny. I ma przed sobą przyszłość. I w tym jest i moja maleńka zasługa”.
Wojna w Jemenie nie była bynajmniej końcem aktywności Gan-Ganowicza. Kiedy powstała „Solidarność”, przyłączył się do walki jako korespondent Radia Wolna Europa – pseudonim Rawicz – a po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego, jako przedstawiciel „Solidarności Walczącej”.W skrzynce pocztowej znajdował anonimowe liściki w rodzaju: „Rozpoczęliśmy już Wielkie Pranie, początek był w Wiśle (Popiełuszko), skończy się w Sekwanie”.
Gan-Ganowicz nie zapominał o tym, że bezpośrednia walka z Rosjanami toczy się w dalekim Afganistanie. Opracował plan i kosztorys wysłania tam Międzynarodowego Legionu złożonego z ochotników – zapowiadał udział m.in. Jacek Bierezin – i dawnych kolegów z Konga i Jemenu.
Jako ktoś w rodzaju oficera łącznikowego wyruszyłem z tym do Ameryki. Przyjęty zostałem w Białym Domu przez doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Lenczowskiego. Pisał o tym później Marek Jan Chodakiewicz (także zgłaszał swój akces do wyjazdu). Jest to już jednak zupełnie inna historia.
Jeszcze w roku 1997 Krzysztof Kąkolewski dowodził, że „Kondotierzy” to najbardziej przemilczana książka w Polsce. Dwa lata później wydało ją, prowadzone przez urodzonego w Irkucku Andrzeja Święcickiego, warszawskie wydawnictwo Alfa-Wero.
Książka, ciągle trudno dostępna, stawała się legendą. Pierwszy program TVP, pod presją grupy parlamentarzystów, wyświetlił film Piotra Zarębskiego, który kolaudanci zamierzali skazać na zapomnienie. Przyczynił się do pokazania go artykuł Andrzeja Rafała Potockiego pod tytułem: „Kto się boi Rafała Gan-Ganowicza?”.
Także wypowiedź, znającego Rafała z Paryża, Bronisława Wildsteina miała swoje znaczenie: „Rafał wybrał walkę ze złem w sensie dosłownym. Zło było proste do zdefiniowania. To system komunistyczny, który nie tylko opanował i zniewolił Polskę, ale dążył do opanowania świata”.
Spotkaliśmy się wszyscy przy grobie Rafała w roku 2002. Nie było nas może wielu, ale każdy miał świadomość, że odszedł człowiek niezwykły. Ktoś ze stronic Plutarcha. Ktoś, kogo legenda będzie olbrzymieć, aby w końcu przesłonić latami produkowane kłamstwa-książki, kłamstwa-postacie, kłamstwa-słowa.
W lutym 2006 roku zwróciłem się do ówczesnego ministra obrony narodowej Radosława Sikorskiego, z prośbą o awans Gan-Ganowicza do stopnia kapitana – stopień porucznika miał z nadania generała Andersa – a także przyznanie mu Krzyża Virtuti Militari. W liście opublikowanym w Chicago przez „Dziennik Związkowy” pisałem: „W warunkach nieistniejącej suwerennej Polski porucznik Gan-Ganowicz przyczynił się do utrzymania najlepszych tradycji żołnierza polskiego, gdziekolwiek by się on nie znajdował”.
Odpowiedź przyszła po roku i była sygnowana przez ministra Aleksandra Szczygłę. Okazało się, że Virtuti Militari nadawane jest tylko w czasie wojny lub pięć lat od jej zakończenia. Sprawa została jednak przekazana dyrektorowi Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, panu Januszowi Krupskiemu.
Lato 2007 roku. La Grange, gdzie mieszkam, to urokliwe przedmieście Chicago. Rzadko tu dochodzą odgłosy tego, co dzieje się w Polsce. Raz na parę tygodni jadę do polskich delikatesów i kupuję jakąś gazetę. Czytam: „W 25. rocznicę powstania »Solidarności Walczącej« prezydent Lech Kaczyński nadał jej działaczom i współpracownikom ordery i odznaczenia państwowe”.
Wśród odznaczonych pośmiertnie: Rafał Gan-Ganowicz.
Kraj zaczyna upominać się o Rafała. Ci, którzy przez lata „kolaudowali” jego przeszłość, odchodzą w niepamięć. Ale nie tak znowu dawno przedstawiciel młodego pokolenia usłyszał z ust Leszka Millera: „Jest pan zerem!”. Dobrze, że słowa te zostały wypowiedziane. Dla takich jak Miller postać Rafała Gan-Ganowicza jest jak topór, który odcina ich pępowinę od Polski. Pokoleniu, które to słyszało, Gan-Ganowicz zadedykował w „Kondotierach” słowa Józefa Łobodowskiego:
poprzez bagno tchórzostwa i podłościpójdą młodzi zawzięci i prościstawiać prawdy swe, jak kosy na sztorc
Polska staje się inna, choć staje się powoli. Nie wszyscy mogą doczekać tego, co chcieliby zobaczyć. Tradycja jest w swych wymaganiach jednak nieubłagana.
Tyle że wielu z Fenicjan nie będzie to już nic obchodzić. Czy w ogóle dla fenickich żeglarzy istniało pojęcie państwa? Co stałoby się z Fenicją bez udziału Rafała?