Mackiewicz nie pozwala mieć złudzeń

„Pisarz dla dorosłych”, opus magnum Grzegorza Eberhardta

Publikacja: 05.09.2008 14:26

Mackiewicz nie pozwala mieć złudzeń

Foto: NAC

Przed rokiem Arcana wydały rozszerzoną monografię Józefa Mackiewicza pióra Włodzimierza Boleckiego („Ptasznik z Wilna”). Liczyła sobie 918 stron. Teraz Grzegorz Eberhardt swoją opowieść o Józefie Mackiewiczu zawarł na 773 stronach, za to większego formatu. Pierwsze pytanie nasuwa się więc od razu: czy o autorze „Drogi donikąd” nie można pisać krócej, panowie?

Opasłe tomiska zdają się świadczyć, że nie jest to jednak wykonalne. Grzegorz Eberhardt nad „Pisarzem dla dorosłych” pracował osiem lat. Nic dziwnego, że się rozpisał. Zwłaszcza, że opowiedzieć chciał nie tylko o pisarzu swego życia, z którego dziełami zetknął się jednak stosunkowo późno i tego – jak się wydaje – nie może przeboleć po dziś dzień. Postanowił zatem zdać relację ze swej przygody z Mackiewiczem, z czego powstał utwór „Ja i Józef Mackiewicz”, bo i taki tytuł mogłaby nosić ta praca.

Maciej Rybiński, autor przedmowy do „Pisarza dla dorosłych”, w tym właśnie, że poświęcona Józefowi Mackiewiczowi książka nie jest w istocie książką o Mackiewiczu, paradoksalnie, upatruje jej największej wartości. Bo jest to, jego zdaniem, „książka o Polsce i Polakach, o zbiorowości połączonej językiem i kulturą, o jej zaletach i wadach. O krętactwie, bezinteresownej zawiści, kłamstwach upozowanych na szlachetność i o wielkiej, nieprzemijającej sztuce uprawianej w polskim piekle – o ściąganiu w dół każdego, kto wyrósł ponad innych”.

Pięknie powiedziane, będę się jednak upierał, że Grzegorz Eberhardt zdał również relację ze swojego życia. Tak się bowiem jakoś stało, że wychodząc od faktu drukowania książek Józefa Mackiewicza w podziemiu, w czym uczestniczył, i cofając się w czasie – opowiedział o swojej rodzinie, przyjaciołach, a przede wszystkim o sobie. Widać miał taką potrzebę, popadając jednak przy tym w przesadę, mało przekonujące są bowiem przywoływane rojenia dziesięciolatka, który po obejrzeniu „Wolnego miasta” Stanisława Różewicza w przedsennych wizjach budynek swej podstawówki na Bielanach przemienia w twierdzę, w której uczniowie bronią się przed... komunistami. Podobnie przecenia chyba znaczenie swoich przechadzek – jako siedmiolatka – z ojcem za rękę w okolicach placu Narutowicza, „choć z daleka kibicując walkom studentów z milicją obywatelską”. Zwłaszcza, gdy skonfrontujemy je z późniejszą przynależnością do ZMS, terminowaniem w prasie paksowskiej, a także nie mającym nic wspólnego z komunizmem bądź antykomunizmem konfliktem autora z prawem.

Książka Grzegorza Eberhardta – a to akurat jest jej zaletą – w równej mierze skupia się na życiu i twórczości autora „Kontry”, co przedstawia zawikłane i dramatyczne perypetie związane z obecnością czy raczej nieobecnością jego utworów w kraju. „Zawdzięczamy” to działaniom wydawcy – Niny Karsov-Szechter, której całkiem niedawno sąd w Warszawie po ciągnącym się w nieskończoność procesie przyznał prawa autorskie także do krajowych edycji dzieł Józefa Mackiewicza, w związku z czym po staremu dzieła te będą – ujmijmy to w ten sposób – limitowane i trudno dostępne.

Ten wyrok jest fatalny dla sprawy Mackiewicza, sprawy wciąż żywej, mimo już prawie dwudziestu lat istnienia niekomunistycznej Polski. Tu z Eberhardtem mamy zdanie identyczne. Podzielam je zresztą i w innych kwestiach w 99 procentach, szczerze podziwiając pasję i upór autora „Pisarza dla dorosłych”, nie wahającego się przed wciągnięciem w sprawę Mackiewicza najwyższych czynników państwowych. Eberhardt postulował, mianowicie, podjęcie z woli prezydenta, poprzez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, działań specjalnych. „Tu, niestety – powiada – jedynym sposobem uratowania twórczości Mackiewicza byłoby odebranie praw Ninie Karsov-Szechter. Stwierdzam, że twórca ten jest wart tak zdecydowanych, nawet i nietypowych działań”. Ponieważ odpowiedź, jaką otrzymał z Departamentu Prawno-Legislacyjnego MKiDzN nie usatysfakcjonowała go, zaangażował w sprawę... Marię Kaczyńską.

15 lutego zeszłego roku wysłał do niej list, w którym m.in. pisał:„Najkrócej mówiąc: twórczość Józefa Mackiewicza praktycznie w Polsce nie istnieje. Nie istnieje także za granicą, w tłumaczeniach. Minione ponad dwadzieścia lat od śmierci autora »Kontry« jednoznacznie udowadniają, iż sprawcą tej nieobecności jest osoba dysponująca prawami autorskimi do jego dzieła. Ta osoba to p. Nina Karsov-Szechter. (...) Tak się złożyło, iż odkrywszy – przyznam, ku swemu ogromnemu zaskoczeniu i niezrozumieniu – w latach 90. minionego wieku brak książek Mackiewicza w księgarniach, podjąłem publicystyczne, ale także i administracyjne działania dla odmiany tej sytuacji. Działania te nie zakończyły się oczekiwanym przeze mnie rezultatem, na pewno jednak dały mi doświadczenie, dzięki któremu dziś wiem, iż w sprawie Mackiewicza skuteczne mogą być tylko działania nietypowe. (...) W przypadku p. Niny Karsov-Szechter można by udowodnić niezgodność wykonywania woli zmarłej p. Toporskiej (żony p. Józefa), która to przekazała jej swe prawa do spuścizny zmarłego męża, będąc pewna, iż spadkobierczyni właściwie zadba o powszechne zaistnienie jego twórczości. Reasumując: w pani teraz nadzieja”.

Odpowiedzi Grzegorz Eberhardt nie otrzymał. Po wyroku sądowym, korzystnym dla właścicielki londyńskiego wydawnictwa Kontra, nadzieje na to, iż sytuacja ulegnie poprawie, są już żadne. A, niestety, opinie autora, że archiwa Mackiewicza, i rapperswilskie, i toruńskie – do którego nie uzyskał dostępu – zostały mocno przetrzebione, wydają się wielce prawdopodobne. „To, co pozostawiono w Toruniu, w dostępnej – jutro lub pojutrze – części zbiorów związanych z Mackiewiczami zostało przejrzane, przesortowane, przeselekcjonowane. Pracowali przy tym fachowcy, jednym z nich był prof. Kryszak (przypomnę, wieloletni tajny współpracownik SB). Bądź co bądź prof. Kryszak specjalizował się w literaturze emigracyjnej, a archiwum emigracji miał na wyciągnięcie ręki”.

W gigantycznej, wielowątkowej książce Grzegorza Eberhardta brakuje jednego potrzebnego elementu. Głosu samej Niny Karsov-Szechter, negatywnej bohaterki nie tylko tej pracy, ale i wielu publikacji dotyczących recepcji twórczości Józefa Mackiewicza w Polsce wydrukowanych w ostatnich prawie już dwudziestu latach, m.in. na łamach „Rzeczpospolitej”. Niestety, kontakt z p. Karsov-Szechter jest ograniczony, by nie powiedzieć – niemożliwy. Nie ustosunkowuje się do stawianych jej zarzutów, nie odpowiada na listy i telefony. Za to ma bardzo sprawnych prawników pilnie strzegących jej interesów, a także kilku sprzymierzonych literaturoznawców. Na pewno jednym z tych ostatnich jest Wacław Lewandowski z Bydgoszczy, autor wstępu i przypisów do londyńskiej edycji „Wileńskiej powieści kryminalnej” z 1995 roku, nieprzeznaczonej na sprzedaż w Polsce. Gdy Eberhardt w trakcie rozmowy z nim przeprowadzonej w 1999 roku powiedział, że tę książkę Józefa Mackiewicza, którą przeczytał w Bibliotece Narodowej, bo tylko tam była dostępna, trzeba rzucić na księgarskie lady, usłyszał: „A dlaczego trzeba...?” i „Ta książka nie jest przeznaczona dla szerszej publiczności”.

Grzegorz Eberhardt jest nieufny, nie przyjmuje na wiarę choćby i profesorskich ustaleń. I, wielokrotnie, ma rację, jak np. w przypadku wznowienia w 2005 roku przez Kontrę książki Józefa Mackiewicza „Optymizm nie zastąpi nam Polski”, co Jan Zieliński uznał za sensacyjne odkrycie, gdy tymczasem oryginał broszury, ostatniej pracy wydanej przez Mackiewicza na terenie ojczyzny przed wyemigrowaniem – w październiku 1944 roku w nakładzie 500 egz. – zalegał w archiwach londyńskich „Wiadomości”.

Skądinąd jednak niepokoi stosunek autora „Pisarza dla dorosłych” do osób ewidentnie dla twórczości Józefa Mackiewicza zasłużonych; myślę tu o Janie Zielińskim, ale przede wszystkim o Włodzimierzu Boleckim. Grzegorz Eberhardt przyznaje wprawdzie, że akceptuje jego prace („Wyrok na Józefa Mackiewicza”, „Ptasznik z Wilna”) i uważa „za bardzo ważne lektury dla każdego, kto interesuje się autorem »Kontry«”, niemniej zgłasza wobec niego multum pretensji, niektórych niezrozumiałych. „Jak zauważyłem – czytamy np. w »Pisarzu dla dorosłych« – Bolecki interesował się J.M. głównie w okresie peerelowskim. Gdy nastała demokracja, o autorze »Karierowicza« wyraźnie zapomniał. W latach dziewięćdziesiątych już prędzej można go było uznać za monopolistę na Herlinga-Grudzińskiego. Gdzie Herling, tam Bolecki”. Przepraszam, ale na Józefie Mackiewiczu nie zaczyna się i nie kończy literatura polska. A czasem odnoszę wrażenie, że tak właśnie jest dla Grzegorza Eberhardta, który ze stosunku do swojego ulubionego autora uczynił probierz uczciwości, prawości i patriotyzmu.

„Pisarz dla dorosłych” (tak Józefa Mackiewicza nazwał Marian Hemar) powinien jednak znaleźć wielu czytelników. Także dlatego, że zgodnie z faktami przedstawia wiele spraw wstydliwie przykrywanych milczeniem lub zbywanych półsłówkami. Wreszcie, na przykład, czytelnik polski z wydanej oficjalnie książki dowiedzieć się może z detalami, z czego wzięła się niechęć do Józefa Mackiewicza sławnego Kuriera z Warszawy, wieloletniego dyrektora Radia Wolna Europa, Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Dla Eberhardta Nowak jest – oczywiście – czarnym charakterem. Czytelnik nie musi podzielać jego poglądu, ale powinien wiedzieć, o co chodziło w całej sprawie stawiającej Nowaka – niestety – w bardzo niekorzystnym świetle.

Ale zżymałem się, czytając fragmenty książki Grzegorza Eberhardta dotyczące, na przykład, Stanisława Cata-Mackiewicza, brata autora „Nie trzeba głośno mówić”, czy Pawła Jasienicy, że o Romanie Korab-Żebryku nie wspomnę. Jasienica, rzeczywiście, napisał paskudny artykuł o Józefie Mackiewiczu i opublikował go w 1955 roku w tygodniku „Świat” („Moralne zwłoki szlachcica kresowego”), ale gdy Eberhardt zwierza się: „Mnie twórczość Jasienicy nie fascynowała. Owszem, pisał żywiej aniżeli inni historycy. Jego dawało się czytać, bo np. podręcznik do historii współtworzony przez panią Michnik to było gorzej niż esperanto. Nudniej i mniej zrozumiale. U Jasienicy natomiast, choć tego nie byłem jeszcze w stanie nazwać, denerwował mnie przedstawiany tam biało-czarny obraz świata, prawa nim rządzące. Na dobrą sprawę z jego twórczości pozostanie mi w pamięci dopiero esej poświęcony Wandei, który ukazał się w podziemiu w latach 80. Ten nieduży objętościowo tekst jest dla mnie świadectwem, że Jasienica dysponował niepoślednim talentem i w normalnych warunkach to...”, no to nie wiem, co najbardziej podziwiać u piszącego te słowa. Obawiam się, że dezynwolturę.

Zdumiał mnie również rozdział „Pisarza dla dorosłych” zatytułowany „Moja kukurydza”. Autor nawiązuje w nim do eseju opublikowanego przez Józefa Mackiewicza w 1955 r. w „Wiadomościach” pod tytułem „Kukurydza” właśnie. Tekstu tego nie znajdziemy w książkach wydawanych przez Ninę Karsov-Szechter, a jego rewelacyjność tak mocno poruszyła Eberhardtem, że – przyznaje – „aż podskoczyłem w fotelu Biblioteki Narodowej”.

Cóż takiego odkrył w „Kukurydzy” badacz Mackiewicza: to, że jego pisarski idol stwierdził, a następnie poparł to stosownymi przykładami, że „cokolwiek robi się w Sowietach, po upływie kilku tygodni, czy też miesięcy, żywcem, zarówno w treści, jak w formie, przeniesione zostaje na teren tzw. Polski Ludowej. Pozornie: truizm, każdy o tym wie”. Okazuje się, że Eberhardt nie wiedział. Z zachwytem więc przyjmuje dalszy ciąg szkicu Mackiewicza, szczególnie ten o perspektywie „Polski kukurydzianej” (jak wiadomo, gorącym entuzjastą uprawy tej rośliny był sam Chruszczow), jako że pamięta „z końca lat pięćdziesiątych obsiane kukurydzą włości warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego (d. CIF). Jesienią pola te gniły. Chyba że wcześniej, my, chłopaki z Bielan, kolby zerwaliśmy na żarło (? – przyp. K.M.) Te ocalone od »kradzieży« niszczały, kolebiąc się na wietrze”.

Józef Mackiewicz sugerował w swym artykule, że komuniści eksploatowali wewnątrz i eksportowali na zewnątrz Chopina, Mickiewicza, Kościuszkę, a nawet Bolesława Chrobrego. Grzegorz Eberhardt potwierdza: „Mojemu pokoleniu na hasło Chopin, Kościuszko, Maria Curie i podobne w kieszeni otwierał się scyzoryk. Otwierał się, ponieważ im udało się tak uczynić, że Chopin czy inny Kościuszko kojarzył nam się, dokładnie na zasadzie odruchu psa pana Pawłowa, z innymi »bohaterami« lansowanymi przez ową Moskwę. Czyli z kłamstwem, fikcją!”.

Eberhardt się nie myli, mam podobne wspomnienia. Tyle że nie mam też złudzeń, że i dziś, w wolnej Polsce, młodzież na sam dźwięk nazwisk tych wielkich Polaków (plus Piłsudski) ziewa.

Na ponad 750 stronicach książki będącej z pewnością opus magnum Grzegorza Eberhardta znaleźć można i inne fragmenty, delikatnie mówiąc, kontrowersyjne. Nie zmienia to faktu, że powstała rzecz niezwykle ciekawa, aż pulsująca od emocji, niepozostawiająca czytelnika obojętnym. A jej najważniejsze przesłanie zawiera się w finale „Pisarza dla dorosłych”, gdy autor powiada, że Józef Mackiewicz „cierpł na hasło »idea«, bo wiedział, że idea cząstkuje prawdę, więc uczciwiej bić się o całość. Czyli o prawdę. I na tym polega doskonałość, oryginalność jego dzieła – ono nie dzieli się na cząstki. I na tym też polega potęga jego zagrożenia dla sił, które usiłują nas przekonać, że komunizm nie miał nic wspólnego z socjalizmem!”.

W 1971 roku Józef Mackiewicz, polemizując z Leszkiem Kołakowskim, pisał wprost: „Jestem kontrrewolucjonistą bez cudzysłowów. Kołakowski socjalistą, ale też bez komunistycznych już cudzysłowów. Ja propaguję ideę (jeżeli, i gdzie mi, rzadko, pozwolą) obalenia i rozpędzenia tego »świństwa«, jak sam Kołakowski przezywa. On (z dużym poparciem możnych tego świata) propaguje ideę zreformowania tego świństwa, które w innym miejscu precyzuje jako: »socjalistyczny despotyzm«. (...) Kołakowski nadużywa, moim zdaniem, terminu »stalinizm«; podkreśla zbyt często: »osobliwość socjalizmu w wersji sowieckiej«, jakoby takiż komunizm w wersji chińskiej, kubańskiej, afrykańskiej czy wreszcie każdej innej mógł być lepszy”.

„Przytaczam te uwagi J.M.

– komentuje Grzegorz Eberhardt – ponieważ po raz któryś okazuje się publicystą, dla którego socjalizm = komunizm. Jemu – oto – jest ganz egall, którego z tych dwóch (pozornie o czym innym mówiących) terminów użyje, mówiąc o »świństwie«. J.M. ma rację, a to boli socjalistów. Boli i niewątpliwie irytuje. M.in. tym, że Mackiewicz nie pozwala mieć złudzeń. A to przykry stan. Nieludzki, że tak powiem. Zwłaszcza dla wyznawców tej idei!”.

A zatem dzieło Mackiewicza wciąż żywe? Jeszcze jak!

Grzegorz Eberhardt „Pisarz dla dorosłych. Opowieść o Józefie Mackiewiczu”. Wydawnictwo Lena, Stowarzyszenie Solidarność Walcząca, Wrocław 2008

Przed rokiem Arcana wydały rozszerzoną monografię Józefa Mackiewicza pióra Włodzimierza Boleckiego („Ptasznik z Wilna”). Liczyła sobie 918 stron. Teraz Grzegorz Eberhardt swoją opowieść o Józefie Mackiewiczu zawarł na 773 stronach, za to większego formatu. Pierwsze pytanie nasuwa się więc od razu: czy o autorze „Drogi donikąd” nie można pisać krócej, panowie?

Opasłe tomiska zdają się świadczyć, że nie jest to jednak wykonalne. Grzegorz Eberhardt nad „Pisarzem dla dorosłych” pracował osiem lat. Nic dziwnego, że się rozpisał. Zwłaszcza, że opowiedzieć chciał nie tylko o pisarzu swego życia, z którego dziełami zetknął się jednak stosunkowo późno i tego – jak się wydaje – nie może przeboleć po dziś dzień. Postanowił zatem zdać relację ze swej przygody z Mackiewiczem, z czego powstał utwór „Ja i Józef Mackiewicz”, bo i taki tytuł mogłaby nosić ta praca.

Pozostało 94% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski