Na pewno bliżej zetknęliśmy się w 1956 r. po rozgromieniu przez cenzurę jakiegoś pisma studenckiego wydawanego przez młodych zapaleńców literackich na Uniwersytecie Poznańskim. Wtedy Józef Ratajczak publikował w wydawanym w Poznaniu „Tygodniku Zachodnim”, gdzie byłem zastępcą redaktora naczelnego. Drukowałem go poza stronami pierwszą i drugą, które miał zastrzeżone dla siebie na wstępniaki redaktor naczelny. Czy Ratajczak był u nas w piśmie na etacie czy na jakimś ryczałcie, tego niestety nie pamiętam. Nasze kontakty urwały się, gdy przeniosłem się do Warszawy w początku roku 1960, ale czy urwały się zupełnie, znowu nie pamiętam. W każdym razie nie zapominałem o jego poezji, czytałem ją, a może nawet coś kiedyś o niej napisałem. Śledziłem także jego poezję później w Monachium; dowodzą tego tomiki z jego wierszami na jednej z moich półek bibliotecznych.
Co dało asumpt do nawiązania znowu korespondencji w 1991 roku, dokładnie sobie nie przypominam, pierwszego listu nie mogę znaleźć, może było to pierwsze zaproszenie mnie do współpracy z poznańskim miesięcznikiem „Nurt”. Wybieram drugi list Józefa Ratajczaka. Nie skracam go, choć sporo w nim specyficzności i nazwisk niezbyt szeroko znanych poza Wielkopolską. Skreślam tylko (a raczej skracam do pierwszej litery) nazwiska osób, które nam, i nie tylko nam, dawały wtedy w kość. Wymienianie tych osób byłoby jakąś formą zemsty po latach, a po co to, bądźmy chrześcijanami!
Drogi Włodku! Nie masz pojęcia jak się cieszę i z Twojego listu, i że nie zapomniałeś naszej współpracy na łamach „Tygodnika Zachodniego” i burzliwych naszych spotkań redakcyjnych, jak i spotkań w ZLP. Już mniej się cieszę, że nie zapomniałeś także tych wszystkich K., K., K. i ilu tam ich jeszcze było, którzy lali nam stężony ocet za kołnierze. Bo nie zasługują na pamięć. Choć może przyda Ci się to kiedyś do jakiejś syntezy życia kulturalnego naszego miasta, które tak bardzo życiem kulturalnym, niestety, wtedy nie było. Ale muszę przyznać, że jednocześnie chwała Ci, że nie zapomniałeś Bąka czy Proroka albo Hebanowskiego. Bo to jednak była „góra” wspaniałej gwardii. Wartościowi ludzie, duże talenty, wielcy patrioci. Że zatrzymując się w Poznaniu przejazdem do Warszawy na dzień, dwa lub trzy, nie chcesz spotykać nikogo z dawnych znajomych, to trochę dziwi mnie, choć staram się zrozumieć. Dziwi, bo przecież tych, którzy tak gnoili Cię i wyszczuli z Poznania, już tutaj nie ma. W większości w ogóle nie ma ich wśród żywych. A ich działalność literacką szybko przysypuje pył zapomnienia. Czyżbyś żył bardziej przeszłością niż teraźniejszością? Czyżby tamte urazy były aż tak ciężkie? Jeżeli były, to współczuję. Ale powinieneś się od tego uwolnić. Tym bardziej że z Twojego listu emanuje duża sympatia do tego miasta. Przecież napisałeś w tym liście, że wprawdzie obserwujesz dzisiejszy Poznań trochę z daleka, jednak sporo o nim wiesz i odnosisz takie wrażenie, że Poznań czy w ogóle Wielkopolska najprędzej wydobędą się z tandety peerelowej i zbliżą swój wizerunek do wizerunku zachodniego. Co Cię cieszy!
Mamy tutaj coś w rodzaju pisma literackiego, o czym Ci już wspominałem, jest to dodatek do dziennika „Głos Wielkopolski” pod tytułem „Arkusz” – zawsze to coś, bo nakład 150 tys. egzemplarzy. Ja tam przy tym piśmie też się kręcę. Ogromnie byś nas usatysfakcjonował, gdybyś ofiarował nam do druku jakieś swoje opowiadanie albo jakiś fragment. Pomyśl: czy to jednak nie powód do pewnej dumy, że mimo tamtych licznych kopniaków, których część zdarzyła Ci się w Poznaniu, możesz tutejszym pokazać, że żyjesz, że trzymasz się mocno na nogach z kręgosłupem wyprostowanym i że Twoja twórczość wciąż coś znaczy i coraz więcej znaczy. Są tutaj ludzie, którzy o Twojej twórczości piszą, jak Bogusia Latawiec, jak Ewa Waygandt, jak Ryszard Przybylski.
Ucieszyłem się wiadomością, że dałeś kilka wierszy w programie RWE z mojego tomiku „Spisane z murów”. Nie słyszałem, ale wielu znajomych słyszało. Może nie zdajesz sobie sprawy z tego, w jak dużym stopniu stacje polskie w typie Waszego głosu stamtąd, spoza, a więc o wiele mniej uplątane w te miejscowe straszliwe układy, są szeroko odbierane u nas. Często jest to wciąż jeszcze jedyne źródło bezstronnych komentarzy niepoddane presji rozmaitych partyjek i ugrupowań. Szkoda tylko że brak bliższych danych o programie, choćby o stałej ramówce programowej, i dlatego słucha się jak leci, jak popadnie, na wyrywki, znając tylko godziny nadawania dzienników. Ale nie wymagajmy za dużo.