Można tę książkę nazwać baśnią lub przypowieścią o próbie stworzenia nowoczesnej utopii. Dla mnie to przede wszystkim opowieść o obudzonej w dzieciństwie tęsknocie za tym, co doskonałe. To medytacja nad istotą wiedzy i doświadczenia.
„Uranię” przepełnia współczucie dla Innego, człowieka ukształtowanego przez odmienną kulturę, który pozostaje bez szans w starciu z zadufanymi w sobie reprezentantami cywilizacji europejskiej.
Historia rozpoczyna się w okupowanej przez Niemców Francji. Prowincja, głód, przez wieś przewalają się kolumny wojska i czołgów. Narrator – Daniel – ma zaledwie kilka lat. Od ponurej rzeczywistości ucieka do wymyślonej przez siebie krainy – Uranii. Nazwę tę znalazł przypadkiem w książce o starożytnej Grecji. Któregoś ranka przez sen słyszy wybuch. Okazało się, że Mario, nieco starszy chłopak z sąsiedztwa, znalazł pocisk, który zamierzał zanieść na most i tam zdetonować, by pokrzyżować plany okupantowi. Ładunek schował do torby. Biegł przez pole, potknął się. „Nic po nim nie zostało. To było cudowne. Tak jakby Mario uleciał do innego świata, do Uranii” – podsumował Daniel.
Wspomnienie powróciło, gdy w wiele lat później wybrał się jako geograf do Meksyku. W przepełnionym autobusie, którym podróżował przez kraj, zajął miejsce obok najdziwniejszego młodego człowieka, jakiego spotkał. To on opowiedział o Campos – małej republice marzycieli. To wioska leżąca na końcu doliny, u podnóża wielkiej góry. Każdy uczy tam tego, co umie. Niektóre dzieci zostają mistrzami i przypominają starszym to, co utracili dorastając. W Campos wszystko służy nauce – zwłaszcza obserwacja gwiazd. Nie szuka się w nich wiedzy, lecz przeciwnie – zapomnienia.
Opowieść o świetności i nieuchronnym upadku Campos noblista splata z historią podboju Nowego Świata. Najsłabsi są tam wciąż wyzyskiwani, bogaci pogardzają niewinnością, popisują się cynizmem. Le Clézio nie zostawia suchej nitki na rewolucjonistach konstruujących swe „zbawcze” projekty w zaciszu luksusowych willi. Chcą wymierzać sprawiedliwość, a nie potrafią zadbać o rodziny. Ich siepaczom poderżnięcie ludzkiego gardła przychodzi z tą samą łatwością jak przekrojenie owocu.