Obrazek pierwszy. Na ubiegłoroczne święta Bożego Narodzenia oficyna Hachette Livre Polska opublikowała ni to album, ni przewodnik turystyczny „Trasy marzeń. Europa” (praca zbiorowa oryginalnie wydana we Francji). Książkę ładną i bardzo interesującą. Jej autorzy proponowali najrozmaitsze szlaki po Starym Kontynencie – od modnej ostatnio Szkocji po nieodkrytą jeszcze przez wielu rodaków Portugalię. Nie zapomnieli także o Polsce – i to jest miłe. Mniej miłe są skojarzenia, jakie pojawiły się w głowach autorów (lub francuskiego wydawcy, którego nasz powtórzył) na myśl o Polsce. Oto bowiem wśród zdjęć ilustrujących Rzeczpospolitą jest i takie, które reklamuje urokliwy, sielski klimat Pojezierza Mazurskiego objawiający się postacią chłopa jadącego furmanką. Zupełnie jakby rewolucja technologiczna dopiero pukała do bram polskiej wsi, a tu w co drugiej chałupie rżnie telewizja satelitarna, że o telefonach komórkowych nie wspomnę.

Obrazek drugi. W paryskiej dzielnicy La Defense w sklepie sieci FNAC (coś jak nasz Empik) oglądam książki. Jakże jednak jestem zdumiony, gdy w moje ręce wpada przewodnik po Polsce wydany przez renomowaną we Francji firmę Michelin (tak, tę od opon) ze zdjęciem na okładce przedstawiającym oświetlone popołudniowym słońcem kopuły jako żywo przypominające mi... cerkiew Podwyższenia Krzyża Pańskiego we wsi Werstok na Podlasiu. Niczego sobie okładka, myślę, ale zrazu, coraz bardziej poirytowany, zastanawiam się, co tak naprawdę francuscy edytorzy wiedzą o moim kraju i co za ich pośrednictwem wie o nim przeciętny Francuz.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach, nie ruszając tyłka z fotela, wirtualnie można dotrzeć dosłownie wszędzie, że wspomnę choćby fantastyczne narzędzie Google Earth, dzięki któremu na fotografiach satelitarnych, ale i tych zwykłych, wykonanych przez turystów, można zobaczyć prawie każdy opisany skrawek świata, weryfikując wciskaną nam przez innych ciemnotę. Problem tkwi jednak w czym innym – po pierwsze w pytaniu, co faktycznie wie dzisiaj o nas przeciętny Europejczyk (niekoniecznie Francuz), a po drugie – czemu to wyobrażenie jest tak dalekie od realiów, prowokacyjnie drażniące nasze „nowe” narodowe ego, wyrywające się co sił ku tej „lepszej” Europie.

Bo – z całym szacunkiem dla różnorodności – polski krajobraz to dzisiaj ani cerkiew, ani furmanka. I cieszyć się należy, że po naszych ulicach nie chodzą zimą polarne niedźwiedzie, w co jeszcze nie tak dawno gdzieniegdzie wierzono. Francuscy wydawcy gotowi byliby bowiem i misia dać na okładkę.

[i]Autor jest redaktorem naczelnym „Biblioteki Analiz” – dwutygodnika o rynku księgarskim i wydawniczym[/i]