Czas politycznej zawieruchy

„Romans licealny” Piotra Zaremby bez kropek nad „i”

Publikacja: 05.06.2009 15:33

Czas politycznej zawieruchy

Foto: Materiały Promocyjne

Najpierw jest kwadrans szarpaniny, niejasności, o co chodzi nauczycielce, a uczniowie się denerwują. Ale potem zaczyna się poemat – taką recenzję lekcji polskiego w jednej z warszawskich szkół usłyszałem podczas zajęć pedagogicznych, gdy studiowałem na polonistyce. Od pierwszej chwili nie miałem wątpliwości, że był to opis lekcji prowadzonej w moim liceum przez moją nauczycielkę polskiego Teresę Holzerową.

Przypomniała mi się ta anegdota, kiedy czytałem „Romans licealny” – najnowszą powieść Piotra Zaremby. Nie tylko dlatego, że historyjka opisana przeze mnie dotyczy edukacji licealnej, której – w ogromnej części – poświęcona jest także książka Zaremby. Ale również z tego powodu, że powieść znanego publicysty politycznego jest trochę jak lekcje polskiego profesor Holzerowej. Przez pierwsze kilkadziesiąt, może sto, stron czytelnik czuje się zagubiony w gąszczu dziwnie brzmiących nazwisk, ostrożnie zawiązywanych intryg i budzących się w wolnym tempie emocji. To wymaga wysiłku.

Ale potem zaczyna się poemat... no, może odrobinę przesadzam, ale w końcu wszystkie trybiki maszyny dobrze naoliwionej przez Zarembę zaczynają się idealnie kręcić, mniejsze kółka zębate napędzają większe i nawet nie zdałem sobie sprawy, kiedy nadszedł moment, że codziennie czekam na nadejście wieczoru, gdy zdołam wygospodarować choć kilkanaście minut na lekturę choć paru stron powieści – których w sumie jest niemal pięćset.

Jeśli mam do Piotra Zaremby o coś pretensję, to właśnie o te pierwsze strony jego książki. O to, że wielu moich znajomych – ba, nawet recenzentów – nie zdołało przez nie przebrnąć. O to, że autor nie postarał się o jakiś literacki wytrych, którym w przyspieszonym tempie otworzyłby głowy swoich czytelników.

A szkoda, bo „Romans licealny” to książka – wbrew lekkiemu tytułowi – bardzo ważna.

[srodtytul]Przeżycia pokoleniowe[/srodtytul]

Na pewno osobiście znacząca dla autora, który sam był w przełomowej dla Polaków końcówce lat 80. nauczycielem historii w liceum na warszawskiej Pradze i którego doświadczenia – nie mam wątpliwości – wywarły tak wielki wpływ na powieść, iż chwilami zdawało mi się, że wśród książkowych bohaterów jestem w stanie rozpoznać istniejące w rzeczywistości postaci. A i główny bohater licealnej opowieści – nauczyciel historii, który po paru latach zostanie dziennikarzem – Paweł Zarzewski to wypisz, wymaluj sam Piotr Zaremba.

To książka znacząca także dla pokolenia ludzi spóźnionych na „Solidarność” 1980 roku, którzy w wydarzeniach roku 1989 odnaleźli jakąś namiastkę patriotycznych emocji swoich rodziców. Dla pokolenia ówczesnych licealistów i w sumie nie tak wiele od nich starszego pokolenia ich nauczyciela – Piotra Zaremby.

Kiedy Paweł Zarzewski, bohater „Romansu licealnego”, zaczynał pracę w praskiej szkole, ja właśnie kończyłem naukę w liceum w zupełnie innej części Warszawy i wybierałem się na studia (zresztą nazwa mojego liceum pada w opisywanej tu powieści: „To jest zupełnie inny świat” – mówią o mojej szkole bohaterowie Zaremby). A gdy Zarzewski odchodził ze swojej szkoły do dziennikarstwa, ja kończyłem studia i także zacząłem pracę jako reporter polityczny. – To dlatego tak podobała się panu ta książka. Bo tam opisano pańskie doświadczenia – stwierdził pewien surowy krytyk, którego zapytałem o powieść Piotra Zaremby i który zachwycony nią nie był.

Być może miał nieco racji. Jednak tak naprawdę o wadze tej książki nie stanowią ani rozliczenia wybitnego publicysty politycznego z jego kilkuletnim doświadczeniem nauczycielskim, ani sympatyczne wspomnienia pokoleniowe.

[srodtytul]Wielka historia za plecami[/srodtytul]

To co, napiszę za chwilę, trzeba oczywiście wziąć w cudzysłów, ale nie należy tego zlekceważyć. Otóż powieść Zaremby ma pewne cechy eposu narodowego. Pokazuje losy grupki ludzi – w tym przypadku uczniów i nauczycieli ze stołecznej, ale peryferyjnej szkoły – w czasach politycznej zawieruchy. U Zaremby równolegle dojrzewają ludzie (i nastolatki, i trzydziestolatki) i – przepraszam za patos – dojrzewają demokratyczne zmiany w Polsce.

Nauczyciele prowadzą między sobą małe ambicjonalne gierki, uczniowie przeżywają inicjacje narkotyczne i erotyczne (o alkoholowych nie wspominając), a za ich plecami tworzy się wielka historia. Upada komunizm, Wałęsa wywołuje Mazowieckiemu wojnę na górze, na scenę polityczną trafiają Kaczyńscy. To polityczne tło nie może nie wywierać wpływu na życie naszych bohaterów i – choć w praskim liceum jest usytuowane daleko od kawiarni Niespodzianka – to niewątpliwie taki wpływ wywiera.

Jak wielki? Trudno to określić. U Zaremby zresztą wszystko płynie i zmienia się, nic nie jest do końca przesądzone i wyjaśnione. Znamy tę cechę z jego publicystyki – w swoich artykułach często pisze, że coś jest „trochę tak, a trochę tak”, nazywamy to czasem półżartem „zarembizmami”.

[srodtytul]Strefa emocjonalnego półmroku[/srodtytul]

W powieści owo „trochę tak, a trochę tak” owo niedopowiedzenie i niestawianie kropki nad „i” jest jeszcze bardziej wymowne niż w publicystyce. Za pomocą niejasności i niepewności budowana jest atmosfera silnie wciągająca czytelnika, trochę jak detektywa wciąga poszukiwanie kolejnych dowodów i poszlak potwierdzających kryminalną hipotezę. Strefa niedopowiedzenia, swego rodzaju emocjonalnego półmroku rozciąga się nie tylko na drugim planie (dlaczego jedna z uczennic popełniła samobójstwo?), ale też sięga samego tytułowego romansu licealnego (kiedy się zaczął? jak daleko się posunął? dlaczego się skończył?). Zaremba wypuszcza kolejne sygnały, czasem mniej, a czasem bardziej wyraźne, sugeruje i daje do zrozumienia. Angażuje czytelnika w subtelną, tyleż intelektualną, co emocjonalną grę ze swoimi bohaterami.

Licealne doświadczenie z nauką polskiego u Teresy Holzerowej, wspomnianej na wstępie nauczycielki, która pokazała mi, jak myśleć samodzielnie i której nigdy nie zapomnę (niech mi Pani Profesor wybaczy, że ją tu przywołałem), nauczyło mnie, że czasem dotarcie do wiedzy i piękna wymaga wysiłku. Że czasem, aby usłyszeć poemat, trzeba przetrwać trudne chwile.

To także powód, dlaczego warto przeczytać powieść Piotra Zaremby.

[i]Piotr Zaremba „Romans licealny”. Świat Książki, Warszawa 2009[/i]

Najpierw jest kwadrans szarpaniny, niejasności, o co chodzi nauczycielce, a uczniowie się denerwują. Ale potem zaczyna się poemat – taką recenzję lekcji polskiego w jednej z warszawskich szkół usłyszałem podczas zajęć pedagogicznych, gdy studiowałem na polonistyce. Od pierwszej chwili nie miałem wątpliwości, że był to opis lekcji prowadzonej w moim liceum przez moją nauczycielkę polskiego Teresę Holzerową.

Przypomniała mi się ta anegdota, kiedy czytałem „Romans licealny” – najnowszą powieść Piotra Zaremby. Nie tylko dlatego, że historyjka opisana przeze mnie dotyczy edukacji licealnej, której – w ogromnej części – poświęcona jest także książka Zaremby. Ale również z tego powodu, że powieść znanego publicysty politycznego jest trochę jak lekcje polskiego profesor Holzerowej. Przez pierwsze kilkadziesiąt, może sto, stron czytelnik czuje się zagubiony w gąszczu dziwnie brzmiących nazwisk, ostrożnie zawiązywanych intryg i budzących się w wolnym tempie emocji. To wymaga wysiłku.

Pozostało 85% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski