Ja byłem zupełnie normalny, wymiarowy. Nie miałem brzucha, nie miałem nadwagi. Więc kupiłem taki komplet, gdzie marynarka była na mnie prawie dobra, a spodnie tylko trochę za duże. To był właśnie efekt „rozmiarowzrostów”. Wtedy człowiek, który chciał wyglądać jak człowiek, nie kupował ubrań w sklepach. Istnieli krawcy.
[b]Istniały też bazarowe knajpki. Pokusiłby się pan o stworzenie ich rankingu? [/b]
Nie da się. Praktycznie jedyny bazar, na którym można było kupić jedzenie na gorąco, to Różycki. Specjalność: pyzy, flaki. Kiedyś napisałem, że baba zachwala tam gorące pyzy. Najwyraźniej z tą babą przesadziłem, bo zaraz dostałem anonim, którego autor zapowiadał, co ze mną zrobi, gdy jeszcze raz pojawię się na bazarze.
[b]Chcieli pana zlinczować? Był pan rozpoznawany przez handlarzy? [/b]
Przeważnie na szczęście nie, chociaż po pewnym czasie pewni ludzie mnie już kojarzyli. Jakby mnie powszechnie rozpoznawano, to nie mógłbym pracować.
Na targu dobrze jest pogadać, obejrzeć. Gdyby mnie znali, np. z telewizji, to by mi nic nie powiedzieli. Kiedyś pojechałem z ekipą telewizyjną, ale nie chciałem z nimi chodzić. Gdy szedłem sam,wszystkiego się dowiedziałem. Ale gdy szedłem za nimi, to widziałem, jak cały bazar kłamał w żywe oczy.
[b]No teraz pan jest w telewizji.[/b]
Ale już nie muszę wiedzieć, po ile są buraki.
[ramka][b]Marek Przybylik, dziennikarz, publicysta [/b]
Urodził się w 1946 r. w Konopiskach pod Częstochową. Studiował na Wydziale Geografii i w Studium Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1980 – 1990 w „Życiu Warszawy” pisał felietony pt. „Dzień targowy”. Był założycielem ursynowskiego tygodnika „Pasmo”. Od 1992 r. wykłada w Instytucie Kultury Polskiej UW. Od 2005 r. regularnie komentuje rzeczywistość w satyrycznym programie „Szkło kontaktowe” w telewizji TVN24. [/ramka]