Drzewa za oknem i trochę dalej

Czytywałem Kołakowskiego pod dębem Turnera

Publikacja: 14.08.2009 02:00

Uległem nieodpartej pokusie posiadania „Drzew świata. Ilustrowanej encyklopedii”, gdy po otworzeniu jej w księgarni trafiłem na tytuł rozdziału „Fałszywe jodły, fałszywe cedry”. Druk jest jednak zbyt drobny, by dowiedzieć się, jak rozpoznać jodłę fałszywą od prawdziwej, stojąc pochylonym nad ladą. A rzecz ma 512 stron formatu 23 x 18, jest w sztywnej oprawie, na kredowym papierze zapewniającym doskonałość licznych ilustracji i waży jakieś dwa kilogramy. Wymaga, by czytać ją przy stole. Cenę 65 złotych wypadało uznać za znośną.

Jeśli do zwykłych encyklopedii zaglądam rzadko i raczej dla jednego hasła, z tą obcuję już od kilku tygodni. Przerywam raczej po to, by pobiec do ogrodu botanicznego lub bodaj przyjrzeć się najbliższym drzewom w mieście.

Od początku, mimo że miałem akurat dobrych nauczycieli biologii, na każdej niemal stronie trafiam na wiadomości zaskakujące: „Do najbardziej osobliwych pośredników w procesie zapylania należą żyrafy, przenoszące pyłki między kwiatami akacji czerniejącej, wyrastającymi w górnych partiach korony”. „Dojrzały dąb w sprzyjających warunkach wytwarza około 90 000 żołędzi rocznie…Większość żołędzi pada łupem zwierząt (gołąb potrafi zjeść 120 żołędzi dziennie)”. No dobrze, ale ile tych gołębi zdoła krążyć koło dębu? Przechadzając się wśród dębów, chętnie podnoszę wzrok do góry, ale czasem go opuszczam. Jeszcze nigdy nie dostrzegłem pod jednym drzewem tysięcy żołędzi. Może zatem dotąd nie spotkałem d o j r z a ł e g o dębu.

Dowiaduję się, że w Europie istnieje nie mniej niż 12 gatunków dębu. 21 odmiennych gatunków tego drzewa upodobało sobie kontynent północnoamerykański. Obecnie dzięki księdze Universitasu będę w stanie w Polsce rozpoznać po liściach i koronie, czy stoję przed dębem szypułkowym czy bezszypułkowym, no, może jeszcze zaryzykuję przypuszczenie, że to dąb węgierski bądź dąb omszały. Jestem pewien, że w Anglii czytywałem Leszka Kołakowskiego pod dębem Turnera. Jakaż pokusa, by odbyć podróże do Hiszpanii i Włoch, najpierw jednak do Włoch, by przyjrzeć się także dębom korkowym, żyjącym ponad 300 lat, z których co dziesięć lat ostrożnie zdejmowana kora służy w najlepszych winnicach do korkowania flaszek. Dębów olcholistnego (Cypr) i koreańskiego najpewniej nie zobaczę już nigdy. Inne dęby może spotkam w ogrodach botanicznych odwiedzanych miast.

Wielekroć przechodziłem też przez brzozowe zagajniki. Pewne, że nie było tam brzóz Miedwiediewa rosnących na wschodnich wybrzeżach Morza Czarnego ani brzóz grabolistnych, których średnica korony czasem dorównuje jego wysokości. Teraz będę w stanie osądzić, czy mijam brzozy brodawkowe Betula Pendula – smukłe, czy odmianę Youngii, mocno pochylającą się. Rozpoznawanie obu wytrąciło mnie z melancholii, gdy ostatnio opuszczałem warszawskie Powązki.

„Drzewa świata...” autorstwa trójki anglosaskich autorów – Tony’ego Russella, Catherine Cutler i Martina Waltersa, przełożona z angielskiego przez Piotra Nowakowskiego, przy konsultacji tłumaczenia przez specjalistkę z doktoratem ustawicznie mnie zadziwia na poziomie słownictwa. Oto drzewo rodzące awokado nosi nazwę: smaczliwka właściwa.

Zaledwie przed godziną skończyłem czytać o wszystkich 15 brzozach naszego kontynentu, a już nie umiałem powtórzyć ani ich łacińskich, ani polskich nazw – niestanowiących prostego przekładu, skoro Betula Nigra to brzoza nadrzeczna.

Z tymi wszystkimi kłopotami poszerzam swoją wiedzę o drzewach i jeśli nadal jest ona niewielka, to jednak jest pewna, obiektywna, podlegająca sprawdzeniu.

Zupełnie inaczej czuję się przy lekturze książki Izabeli Jarosińskiej „Było i tak. Życie codzienne w Polsce w latach 1945 – 1989” (Książka i Wiedza). Autorkę młodszą ode mnie dokładnie o dziesięć lat, dobrze wykształconą polonistkę, znam, choć powierzchownie, od dawna, żywiąc do niej niezmiennie sympatię. Teraz mam wrażenie, jakby każde z nas dwojga żyło w innym kraju. Jej PRL wydaje się jakby naturalny, złagodzony.

Odmienność perspektywy zależy od tego, gdzie spędziliśmy stalinizm: w przedszkolu czy na uniwersytecie. Ja byłem przedszkolakiem w okupowanej Warszawie, sto metrów od getta. Zwłoki ludzkie na ulicy oglądałem wielokrotnie. Pierwsi okupanci nie wymagali od nas ani nie spodziewali się dobrych uczuć. Dorośli, nie powierzając dzieciom tajemnic konspiracji, nie ukrywali przed nami swych poglądów i nadziei. W roku 1950 nie byłoby to roztropne. Stąd generacja powojenna, generacja przedłużonego, a nie skróconego dzieciństwa, ma pewną podatność na sentymentalizm. Jarosińska równoważy go jednak słuchem na komizm, wynikający często z pomysłowości rodaków. Oto wynalazła w „Przyjaciółce” z roku 1963 wiadomość o nowym zwyczaju szerzącym się na wsi polskiej: indywidualnej produkcji masła ze śmietany w pralkach wirnikowych. Bardzo też mi się spodobał przytoczony felieton Marii Zientarowej, czyli ambasadorowej Michałowskiej, o zebraniu komitetu rodzicielskiego w przedszkolu poświęconym zagadnieniu choinki.

„…Kiedy ją robimy?

– Wilia wypada w piątek.

– Najlepiej pierwszego stycznia.

– Pierwszego my śpimy.

– My też.

– To może szóstego.

– Szóstego jest Trzech Króli.

– Siódmego – zgodzili się wszyscy.

– Czas, żeby dzieci zaczęły robić ozdoby na choinkę… Wszystko robią przedszkolanki i nie mają czasu, żeby prowadzić zajęcia z dziećmi…

– A w ogóle – powiedziała kierowniczka – to jeszcze nic nie możemy robić, bo jeszcze nie wiadomo, jaki ma być temat!

– Temat?

– Wy jesteście rodzicami od pięciu lat, a ja prowadzę przedszkola od ośmiu. Co roku otrzymujemy temat. Dwa lata temu był plan sześcioletni. Choinki wszędzie ubierało się w szóstki wycinane, naklejane, pozłacane, kolorowane, duże i małe – rozumiecie.

W zeszłym roku był temat »Frontem do wsi«. Na choince były krowy, traktory, kury, brony, kaczki, pługi, gęsi”.

Znajdą się pewnie czytelnicy chcący wiedzieć, jaki był temat zalecany na choinkę 1968 roku.

Uległem nieodpartej pokusie posiadania „Drzew świata. Ilustrowanej encyklopedii”, gdy po otworzeniu jej w księgarni trafiłem na tytuł rozdziału „Fałszywe jodły, fałszywe cedry”. Druk jest jednak zbyt drobny, by dowiedzieć się, jak rozpoznać jodłę fałszywą od prawdziwej, stojąc pochylonym nad ladą. A rzecz ma 512 stron formatu 23 x 18, jest w sztywnej oprawie, na kredowym papierze zapewniającym doskonałość licznych ilustracji i waży jakieś dwa kilogramy. Wymaga, by czytać ją przy stole. Cenę 65 złotych wypadało uznać za znośną.

Pozostało 91% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski