[b]Rz: Bohaterowie pana najsłynniejszej powieści – „S@motność w sieci” – poznają się i zakochują w sobie dzięki Internetowi. Jako jeden z pierwszych prozaików zwrócił pan uwagę, że nie jest on tylko nośnikiem informacji. Jakie nowe korzyści może przynieść kulturze?[/b]
[b]Janusz L. Wiśniewski[/b]: Osiem lat temu – w dziejach Internetu minęła cała epoka – pisałem, że przekazuje on także emocje. Fakt, że w sieci znajdziemy nacechowane emocjonalnie niezależne sądy, ma kapitalne znaczenie dla kultury, a zwłaszcza dla literatury. Wiem, co o interesującym mnie tytule myślą czytelnicy na całym świecie. Wiadomości, jakich dostarcza portal amazon.com, nie dostanę nigdzie indziej. Nigdzie, poza Internetem, nie będę mógł w środku nocy, kiedy księgarnie są zamknięte, przeczytać pierwszych stron jakiejś prozy...
[b]Co pan myśli o czytaniu całych książek w sieci? Raport przygotowany na Kongres Kultury Polskiej dowodzi, że internauci chętnie sięgają po książki w tradycyjnej postaci.[/b]
W 2001 r., kiedy ukazała się „S@motność…”, uważałem, że Internet wykończy literaturę drukowaną na papierze. Nic podobnego! Ludzie chcą powieści wertować. Lubią podkreślać ulubione kwestie i chować tom pod poduszkę. Mieszkam we Frankfurcie nad Menem, gdzie organizuje się największe na świecie targi książki. Z każdym rokiem rośnie liczba wydawców i prezentowanych tytułów. Wiadomości o śmierci książki były więc mocno przesadzone. Podobnie jak onegdaj sygnały Klubu Rzymskiego, że pokłady ropy naftowej wyczerpią się w 1972 roku.
Po tym, jak w Rosji wydano „S@motność w sieci”, znalazłem 100 portali, z których można było pobrać plik z powieścią. Z początku byłem oburzony, zastanawiałem się nad stratami, jakie mogą z tego wyniknąć. Okazało się jednak, że wcale to książce nie szkodziło. Jeśli pierwsze strony powieści przyciągną uwagę internauty, nie będzie on czytał dalej na ekranie, tylko pójdzie do księgarni. Wydrukowanie książki na drukarce jest bowiem zbyt drogie. Obecnie wychodzi w Rosji moja najnowsza powieść „Bikini”. Książki nie ma jeszcze w księgarniach, ale jest już do ściągnięcia w rosyjskich portalach. To mnie dzisiaj bardziej cieszy, niż smuci. Ponadto niespecjalnie wierzę też w rozwój elektronicznych czytników typu Kindle, pozwalających przerzucać strony za pomocą przycisku. Walka z pirackim procederem w przypadku książek nie ma najmniejszego sensu. Raz zmusiliśmy pewien portal do wycofania „S@motności…”, ale po dwóch tygodniach powieść pojawiła się w kilku innych miejscach w sieci. Doszedłem do wniosku, że obecność książki w Internecie przynosi mi tylko popularność. Gorzej natomiast ma się sytuacja z innymi dziełami kultury – filmem czy audiobookiem. Piractwo internetowe przynosi ich twórcom realne starty.