Niepublikowane notatki zostały odnalezione teraz, blisko 40 lat po śmierci pisarki. Ich luźna forma, nieuporządkowanie, są zaletą – Samozwaniec snuła opowiastki swobodnie, a mimo to pozostały precyzyjne, dowcipne i mądre.
Córka Wojciecha Kossaka, o którym tyleż złośliwie co trafnie mówiono „malarz od koni”, i siostra Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej wspomina dorastanie w rodzinnej Kossakówce. Bywali u nich Chełmoński, Malczewski i Fałat, z którym się Kossak nawet raz pojedynkował.
Dziewczynki – Magdalena i Maria – przesiadywały w pracowni ojca, wśród końskich głów. Kossak kochał konie nie na żarty, klacz Sweetheart karmił ciastkami i cukrem. Gdy podczas rodzinnego przyjęcia zjawiła się w salonie, żona malarza nie wytrzymała: „Wojteczku, może poprosisz swoją przyjaciółkę, żeby usiadła z nami na kanapie? A ja podam herbatę!”. Potem „koń został przez Tatkę pospiesznie wyprowadzony. A Momo na drugi dzień mogła delektować się przeprosinowym kapeluszem”.
Samozwaniec wyciągnęła wnioski z zachowań matki. W książce doradza kobietom, by – zamiast narzekać tygodniami – zrobiły mężom szybką awanturę. Gdy jej świeżo upieczony małżonek zjawił się w domu dopiero w tydzień po ślubie, w niezmienionych spodniach, powiedziała tylko: „Odtąd będziesz mi podawał śniadania do łóżka”. I podawał.
Prócz przypomnienia prywatnych anegdot pisarka przybliża kroje sukienek, gwiazdy kina, osobowości i afery przedwojennego Krakowa. Wszystko, wokół czego kręcił się ówczesny świat. Wiele można się z tej książki dowiedzieć – o kobietach i mężczyznach, małżeństwach, etykiecie, wychowaniu dzieci. Wspomnienia z jednej strony prowadzą w przeszłość, z drugiej – pokazują, jak niewiele się zmieniliśmy.