Do mniej lub bardziej subtelnej reklamy w filmach i serialach przyzwyczailiśmy się szybko. Może nawet zbyt szybko. Można czasem odnieść wrażenie, że dany scenariusz jest pisany przez speca od marketingu, a film traktowany jest jak powierzchnia reklamowa, a nie dziecko 10 muzy. Dlaczego świat stworzony przez autora współczesnej powieści miałby być traktowany inaczej? Jest o co walczyć: średni nakład książki w Polsce to ok. 6 tys. egzemplarzy. Bestsellery rozchodzą się w kilkuset tysięcznych nakładach. Światowe bestsellery rozchodzą się w milionach pozycji. Tylko dwie powieści Helen Fielding o perypetiach Bridget Jones osiągnęły sprzedaż ponad 670 tys. egzemplarzy. Harry Potter rozszedł się w nakładzie ponad 1,7 mln. Firmy zdają sobie doskonale sprawę, jaki jest to potencjał i jak wielki rynek reklamowy.
Sam mechanizm product placementu jest dość prosty: polega na umieszczeniu danego produktu w środku przekazu w taki sposób, by przemawiał on do podświadomości odbiorcy i zachęcał go do używania. Bez przekazywania oczywistej i otwartej reklamy. Technika ta jest prawie tak stara jak świat. Jej początki sięgają lat dwudziestych i nagłego rozkwitu stacji radiowych. Ich popularność wykorzystali producenci różnych marek opłacając nadawców w zamian za małą pomoc w reklamie swoich produktów i usług. Zaraz potem product placement pojawił się w filmie. W dzisiejszych czasach negocjacje z firmami trwają często dłużej niż same zdjęcia. Niełatwo będzie zgadnąć, kiedy pierwszy raz autor dał się namówić na umieszczenie subtelnej reklamy na łamach swojej powieści. Zapewne w latach siedemdziesiątych. A może jeszcze wcześniej, w latach czterdziestych? W taniej literaturze kryminalnej lub romansach? Fakt ten jest już nie do ustalenia, jedno jest pewne: reklam subtelnych lub bezczelnych jest w książkach coraz więcej.
Ciotka Julia, skryba i…
Czytelnicy powieści są ze swoim bohaterem mocniej związani niż widzowie filmu. Spędzają z nim więcej godzin, w przypadku modnych ostatnio sag kryminalnych, nawet wiele tygodni. Bohater powieści częściej wpływa na wybory życiowe i reklamodawcy doskonale o tym wiedzą. Dlatego nadają reklamie pozór autentyczności, który świetnie maskuje jej perswazję.
W popularnych thrillerach główne bohaterki przez pół strony rozmawiają o zaletach kawy znanej marki, a potem rozwodzą się nad smakiem znanego fast fooda tłumacząc przez pół strony, że jest zdrowy i smaczny. W książkach innych, równie popularnych autorów i autorek, mężczyźni rozmawiają o zaletach najnowszych modeli samochodów, o pojemności silnika, bezpieczeństwie jazdy (dany model samochodu ukazuje się na rynku w tym samy czasie, co powieść). Bohaterka jednej z książek (nagrodzonej nagrodą literacką!) spaceruje po mieszkaniu nie w sportowej koszulce, ona ubiera się w t-shirt konkretnej (wymienionej w powieści) firmy, której jakość przy okazji zachwala.
W tym miejscu czytelnik poprosi o konkretny przykład, a dziennikarz zobowiązany jest go podać. Niestety. Dziennikarz ma związane ręce. Jak można udowodnić, że chwalebne, dwustronicowe rozmyślania pani detektyw na temat mebli znanej marki (na miejscu zbrodni!), bez powodu wciśnięte pomiędzy ciało denatki, a fakt, że zamordowana była przyjaciółką pani detektyw to opłacona reklama? Nie można. Groziłoby to procesem ze strony wydawnictwa. Autora chroni licentia poetica - zasada, która dopuszcza w twórczości literackiej maksymalną swobodę wyrażenia słów.