[link=http://www.rp.pl/artykul/9131,485497_Lepiej_sie_nie_urodzic.html]Rozmowa z Vedraną Rudan[/link]
Czytanie książek Vedrany Rudan to wyprawa na wojnę. Bez tarczy, zbroi i hełmu ani rusz. Przekleństwa sypią się jak pociski, napastliwe zdania wybuchają prosto w twarz. Wiem, że będę po tej lekturze lizać rany. Ale będę też zachwycona.
[wyimek][link=http://www.rp.pl/artykul/427790,485470_Lektura_jak_chodzenie_po_polu_minowym.html]Zobacz komentarz - tv.rp.pl[/link][/wyimek]
Rudan jako autorka jest nie tylko gwałtowna i trudna do zniesienia. Również bezkompromisowa i nieustraszona w nazywaniu zła. Pisała już o wojennych zbrodniach, zakłamaniu i wściekłości ofiar, upodleniu i katordze bitych kobiet, o morderczych instynktach i seksie, który jest walką o władzę. Teraz zajęła się rodziną - nie tą z filmów familijnych i reklam jogurtów. Rodzina u Rudan nie uśmiecha się promiennie nad talerzem i nie przezwycięża trudnych okoliczności, by w finale paść sobie w ramiona. Jest piętrowym systemem dystrybucji krzywd i cierpienia, transgeneracyjną pułapką, która trzyma w potrzasku wszystkich i każdego z osobna.
Ludzie, którym Rudan teraz daje głos (jej książki zwykle mają formę opowieści), należą do czterech pokoleń jednej rodziny. Wzajemnie trzymają się w szachu, a jednocześnie tkwią odosobnieni w nieszczęściu. Prababcia nie ma grosza przy duszy ani żadnych praw - nie może nawet dzwonić do sędziwych „towarzyszy”, z którymi budowała powojenną Jugosławię. Wolno jej tylko siedzieć cicho i nie obciążać finansowo rodziny. Wszystkich domowników utrzymuje jej córka, ponad pięćdziesięcioletnia imigrantka.