Odkryje bowiem, jak mało w atrakcyjności tej produkcji jest oryginalnego wkładu reżyserów, a jak wiele dobrego to po prostu kawałki żywcem przeklejone z książki. Niemal wszystkie kluczowe sceny to zasługa pisarza – targi małej Mattie Ross z pułkownikiem Stonehillem, przesłuchanie Roostera Cogburna przed sądem, prawie całość pościgu za złowrogim Tomem Chaneyem na indiańskim terytorium. Po prostu bracia Coen wiernie zekranizowali bardzo dobrą książkę, ograniczając się do drobnych zmian i ulepszeń podyktowanych filmową konstrukcją, której wymogi są inne niż opowieści literackiej.
Trudno nie zakochać się w tej opowieści już od pierwszego zdania: „Ludzie nie potrafią dzisiaj uwierzyć, że czternastoletnia dziewczynka mogła opuścić dom rodzinny w samym środku zimy, aby pomścić śmierć ojca, ale wtedy nikogo to nie dziwiło”. Co dalej? Prosta historia: rezolutna panienka z Arkansas (Mattie) wynajmuje starego, zapijaczonego, ale skutecznego łowcę przestępców (Cogburn), by ujął mordercę, i rusza z nim w pościg. Reżyser Henry Hathaway zrobił z tego klasyczny western z Johnem Wayne’em (Oscar dla tego ostatniego w 1970 roku), ale powieść jest jednak z innej parafii. Znajdziemy w niej klimaty znane z „Wielkiego małego człowieka” Thomasa Bergera czy z najlepszych książek Larry’ego McMurtry’ego. Jednocześnie nie jest to, jak chcieliby niektórzy, antywestern. To prawda, że rzecz mówi o zmierzchu dawnego Zachodu, że postacie są moralnie dwuznaczne i szybciej to wszystko pasowałoby do serialu „Deadwood” niż do „Bonanzy”. To prawda, książka oddaje ducha epoki, w której powstała, a która wydała „Paragraf 22” Josepha Hellera czy film „MASH”. I to fakt, opowiada o świecie, w którym niemal każdy napotkany osobnik jest albo przestępcą, albo hipokrytą, albo przynajmniej dziwakiem. Jednak energiczna, pełna prezbiteriańskiego zapału osóbka podnosi ten świat na chwilę z upadku. A Portisowi wyszła wyśmienita, zabawna książka wskrzeszająca humor Marka Twaina. I choć wszyscy są tu postaciami na wskroś komediowymi – łącznie ze snującą całą opowieść Mattie Ross – to żal, że zbyt łatwo błądzimy po fałszywych ścieżkach, jest prawdziwy.
[i]Charles Portis „Prawdziwe męstwo”, Sonia Draga 2011, 278 stron[/i]