Trzy pierwsze wersy to jakby pierwsze trzy sekundy wszechświata po wielkim wybuchu, podczas których powstało wszystko, co konstytuuje tam – nasz kosmos, a tu – rozszerzający się wiersz „Lofoty". Że „Zmarli pod ziemią" to, powiedzmy, jest dość jasne. „Żywi na górze" – właściwie też. Ale dlaczego „my pośrodku". Przecież pośrodku są ludzie na rynku krążący wokół studni! No więc, dlaczego pisze Karasek o tych ludziach „my", skoro sam siedzi na górze – na balkonie? Nie tylko to się nie zgadza.
Może poeta w tym domu z loggią mieszkał. Świadczyć o tym mogą kolejne słowa po trzech wersach: „Rozbieranie ze snu". Rano wyszedł na balkon się przewietrzyć i wypalić cygaro. Kolejne słowa „Palmowa niedziela" określają zaraz potem czas tego wydarzenia. Ale błędnie. Wiersz jest, jak prawie wszystkie w tomie, datowany. Ten na 23 marca 2009. Niedziela Palmowa w 2009 roku wypadła prawie dwa tygodnie później – 5 kwietnia. Znaczy: podróż w czasie, wyprzedzanie czasu?
Rozbieranie ze snu to działanie odwrotne do rozbierania do snu opisanego przez Stanisława Grochowiaka w wierszu ciemnym turpistycznym, pełnym ludzkich wnętrzności jak obrazy Francisa Bacona. To proces szykowania się do spotkania ze śmiercią – u Grochowiaka jest ona fenomenem (bytem) bestialskim, czyli całkowicie nieludzkim, wobec człowieka integralnie obcym, niemającym z nim żadnej wspólnoty zmysłowej ani pojęciowej. Karasek śmierci jednak nie demonizuje – w ten albo inny sposób – bo nie chce nadawać jej własnego znaczenia ani prawomocności. Ignoruje ją. Codziennie rano rozbiera się ze śmiertelnego sennego giezła i – żyje. Fascynacja śmiercią jest mu obca. Interesuje go życie, chociaż nieraz bywa rozczarowany. Zamykający tom dłuższy poemat „Elegia katyńska (przypis do nicości)" z 17 października 2009 roku kończy się zdaniem: „Niemożliwe, żeby tak szybko minęło życie".
Wróćmy do „Lofotów". Jerzy Putrament, jeśli ktoś go jeszcze pamięta, jeden z tomów swoich wspomnień – podsumowania życia „Pół wieku" – zatytułował „Rapanui". Tak w jakimś polinezyjskim języku nazywa się Wyspa Wielkanocna. Rapanui u Putramenta oznacza to samo co Lofoty u Karaska: miejsce chyba istniejące realnie, ale mityczne z tego powodu, że nigdy tam nie byliśmy i nie będziemy. Lofoty u Karaska są jeszcze czymś. Przestrzenią wyludnioną. Dziwi się Janowi Purzyckiemu, że kupił sobie dom na Lofotach. „Tę samą przestrzeń – przekonuje go – znajdziesz na dnie pudełka zapałek".
W okresie poprzedzającym Wielkanoc w roku 2009 Krzysztof Karasek musiał się znajdować w stanie mistycznego pobudzenia, przenikało go poczucie zespolenia, jednolitości refleksji naukowej z poezją. Przywołuje Ortegę y Gasseta: „matematyka i poezja mają te same korzenie". W kolejnych wierszach znajdujemy kolejne przybliżenia koncepcji, czym są i skąd się wzięły przestrzeń i czas. Tak właśnie proponowałbym zacząć czytanie ostatniego tomu poety: po kolei, tj. chronologicznie, według dat powstania kolejnych wierszy, a nie w kolejności, w jakiej ułożył je do druku autor.
„Przybywa nam lat, ale ani ty, ani ja nie starzejemy się" deklaruje Karasek. Czy dlatego, że kazimierska studnia zawiera „wodę życia"? Motyw nieśmiertelności pojawiał się już w poprzednich tomikach Krzysztofa Karaska, który ma zresztą, od paru lat, kolejny świetny okres twórczy. A więc: czy „my" z trzeciego wersu „Lofotów" to nieśmiertelni egzystujący pośrodku, tj. pomiędzy żywymi, ale śmiertelnymi? Na to wychodzi.