Kieślowski zadzwonił do niej, kiedy opublikowała "Zdążyć przed Panem Bogiem". Był rok 1976. Spytał, czy nie powinni się poznać. Odparła, że powinni. Rozmawiali wtedy długo, rozmawiają zresztą do dziś. W "Białej Marii" Krall spowiada się przyjacielowi. Relacjonuje mu przejmujące historie, z których każda dowodzi, że o tym, co istotne, nie decyduje przypadek. Wraca do tematu Zagłady, choć Kieślowski powtarzał, że tu żadna skala tragedii nie może okazać się zaskakująca, bo tego właśnie oczekujemy od żydostwa.
To właśnie Krall poznała reżysera ze znanym adwokatem Krzysztofem Piesiewiczem. On także został bohaterem "Białej Marii". Reporterka zwierza się Kieślowskiemu, że jego scenarzysta ma teraz kłopoty. Nie chce już więcej pisać, bo to, co napisze, zawsze mu się sprawdzi.
W książce Krall wspomina, jak Kieślowski pracował nad "Dekalogiem". Potrzebował historii odnoszącej się do ósmego przykazania: "Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu". Reporterka zarysowała więc pewną scenę: czas wojny, do małżeństwa w średnim wieku, ludzi uprzejmych i życzliwych, matka przyprowadza dziewczynkę o tlenionych włosach. W świetle letniego dnia te włosy "były jeszcze bardziej, jeszcze fatalniej żółte niż zazwyczaj". Prosi o pomoc w załatwieniu metryki chrztu. Małżeństwo odmawia. Są przecież ludźmi wierzącymi i nie wolno im kłamać. A zwłaszcza w kościele, w obliczu Boga. Opowieść została przemieniona w scenariusz. A kim była dziewczynka? "Znałam tę małą dość dobrze" – napisała Krall.
Gdy Kieślowski przedstawił reporterce pomysł "Podwójnego życia Weroniki", odparła, że to wyspekulowane. "Dodałam: jeśli z tego czegoś będzie film, to znaczy, że ja się na filmie nie znam i proszę, byś mi niczego więcej nie dawał do czytania". Na bankiecie po premierze Kieślowski zagadnął: "I co? Jest film z tego czegoś?". Przyznała, że tak. A później Krall otrzymała dowód na to, że takie historie faktycznie się zdarzają. Uważa, że tę opowieść "podrzucił" jej Kieślowski z miejsca, gdzie aktualnie przebywa.
W "Białej Marii" opisuje dwóch oficerów 1. Armii Wojska Polskiego. Obaj byli porucznikami, absolwentami podchorążówek II Rzeczypospolitej. Obaj nosili to samo nazwisko – Wiślicki. Nigdy się nie spotkali i może nawet nie wiedzieli o sobie. Pewnej nocy ten drugi z poruczników powinien poczuć, że komuś nieznanemu, a jednak niezwykle bliskiemu, stało się coś złego. A więc było tak jak w filmie, który uważała za sztuczny.