„Kraj bez kapelusza" jest intrygującym i przyjemnym czytelniczym złudzeniem. Choć pochodzący z Haiti Laferriere wprowadził do książki wątki autobiograficzne, nie stworzył literatury faktu. Co najmniej połowa opowieści jest pisarskim zmyśleniem, a raczej pejzażem nierealnego świata.
Mimo to lektura pozostawia podobny ślad jak reportaż: przekonanie, że opisany kraj i jego mieszkańców rozumie się lepiej. Że są bliżsi, a ich natura poznana. Laferriere krąży po Haiti jak we śnie. I właśnie dzięki temu, że trzyma się nie faktów, lecz ludzkich opowieści i wierzeń, namalował obraz bardziej przekonujący i poruszający, niż gdyby stąpał twardo po ziemi. Nazywa siebie pisarzem prymitywistą. Wrócił do rodzinnego Port-au-Prince po dwóch dekadach spędzonych na emigracji w Kanadzie. Odkrywa miasto i kraj na nowo. Spotyka dawno niewidzianą matkę, przyjaciół z dzieciństwa i balansuje na granicy światów – realnego i mitycznego. Dokładnie, wręcz zadziwiająco detalicznie, opisuje rozmowy z bliskimi, przyziemne i zwyczajne sprawy, które ilustrują to, co w codzienności najważniejsze.
Równolegle porusza się po innym Haiti – zaklętym w wierzeniach, przysłowiach, utartych przekonaniach i ludowych prawdach – wypowiadanych od dawna i z taką pewnością, że nie sposób im zaprzeczyć. Z nich także, a może przede wszystkim, utkane jest życie – nienamacalne, ale trwałe. Haitańczycy z książki Laferriere'a wierzą, że żyją wśród umarłych. Co gorsza, ostatnio na wyspie jest coraz więcej zombi, które nie jedzą i nie mają odbicia w lustrze. Zresztą i ludzie nie są pewni, czy sami nie przeszli już do kraju bez kapelusza, jak nazywają krainę bogów i umarłych. Autor udaje się w zaświaty, by sprawdzić, jak tam jest, i powrócić do rzeczywistości. Bogowie i problemy, jakie zastaje „po drugiej stronie", są dla niego wielkim zaskoczeniem.
Zawieszona między baśnią a reportażem książka zadziwi wszystkich, którzy znają Haiti z serwisów informacyjnych. Kraju, o którym pisze Laferriere, nikt nie widział.
masz pytanie, wyślij e-mail do autorki p.wilk@rp.pl