Kim był Stig Dagerman? Za życia opublikował pięć książek oraz setki esejów i wierszy. Prozatorski debiut Szweda tuż po II wojnie był objawieniem. Kolejne książki, wydane w rekordowym tempie, wywołały entuzjazm krytyki. Po pięciu latach wyczerpująco intensywnej pracy – równie długoletnia niemoc twórcza, zakończona depresją. Dagerman nie żyje od prawie 60 lat, popełnił samobójstwo w wieku 31 lat.
W 1946 roku zjeździł wzdłuż i wszerz kraj okiełznanego potwora nazizmu, obserwując życie na zgliszczach dawnej potęgi. Dawno nie czytałam tak przejmujących reportaży. Bezlitosny język, zwięzłość stylu, a nade wszystko – przebijająca z każdego wersu zdumiewająca u młodego autora dojrzałość, prawość, wzniesienie się ponad uprzedzenia.
Dagerman nie pastwi się nad pokonanymi, choć świadom jest skali nazistowskich zbrodni. Potrafi rozróżnić sprawców zła od tych, których jedyną przewiną była narodowość, a na których także spadło odium za cierpienie świata.
Patrzy na zwykłych obywateli Niemiec okiem neutralnym, ba!, pełnym empatii. Widzi ludzi cierpiących straszliwą biedę, permanentny głód („narażać życie dla ziemniaka"); zauważa poniżenie, na które zostali skazani także dawni antyfaszyści; współczuje bezdomnym przesiedleńcom nigdzie niechcianym, przeganianym przez ziomków.