Tekst z tygodnika Przekrój

O ?posiadaniu dzieci, autonomii kobiet w kontekście rodzicielstwa czy cielesności w polskim feminizmie zaczęło się mówić szerzej dopiero w 2000 r., kiedy ukazała się na naszym rynku książka Adrienne Rich „Zrodzone z kobiety". Autorka bowiem ukazała obszar dotychczas łączony z biologią jako stricte polityczny. Sam podtytuł: „Macierzyństwo jako doświadczenie i instytucja" wskazywał na kierunek myślenia o tym, co w Polsce nazywamy „powołaniem" lub „błogosławieństwem". Oto matka trójki dzieci, poetka i filozofka, przedstawia macierzyństwo jako instytucję totalną. Taki typ organizacji zazwyczaj kojarzy nam się z więzieniem, klasztorem czy innym zakładem zamkniętym, zwykle też ma siedzibę w monumentalnym budynku. Instytucja macierzyństwa mieści się jednak w zwykłym domu, a zarządzana jest dzięki subtelnym narzędziom takim jak izolacja, szantaż emocjonalny lub stwierdzenie „z natury".

Jak pisze Rich, wizja macierzyństwa opiera się na fałszywych założeniach, że matka jest osobą bez innej tożsamości, która może odnaleźć całkowite spełnienie w byciu całymi dniami z małymi dziećmi, albo izolacja matek i dzieci w domu jest całkowicie zrozumiała. Są jeszcze teorie o bezinteresownej miłości macierzyńskiej, która prowadzić może do cierpienia, ale tylko dziecięcego, oraz wiele innych stereotypów. Tymczasem w książce „Zrodzone z kobiety" autorka z pasją rozprawia się z każdym z tych założeń, opierając się nie tylko na źródłach naukowych, ale i na swoim doświadczeniu: matki, feministki i lesbijki. Po trzykroć wykluczonej z oficjalnego chóru kobiet. Wrażliwość społeczna była jedną z cech charakterystycznych dla twórczości Rich. Potrafiła wczuć się zarówno w separatystyczne ciągoty radykalnego ruchu lesbijskiego w Ameryce lat 70., jak i bronić prawa kobiet do decydowania o swoim życiu i ciele – w kontekście aborcji, ale przede wszystkim rodzenia dzieci. Pod tym względem była pionierką wśród feministek, które wcześniej nie zajmowały się matkami, a jeśli już, to analizując relacje matka – córka. Sama Rich miała trzech synów i nie nadużywała słów „patriarchat" i „męskość". Jej refleksja opisywała paradoksalną sytuację kobiety, która na każdym kroku jest oceniana i kontrolowana przez męskie oko, a jednocześnie stara się wychować nowe pokolenie odpowiedzialnych mężczyzn, synów, których nie rodzi po to, aby byli „mięsem armatnim", opłakiwanym przez matki w czasie konfliktów zbrojnych.

Ten mocno pacyfistyczny przekaz książki łatwo powiązać z okresem, w którym powstawała pierwsza wersja tekstu – w latach 70. Amerykanie nadal prowadzili wojnę w Wietnamie. Był to czas rozwoju drugiej fali feminizmu, której przedstawicielki burzyły dotychczasowe formy kobiecości i odkrywały swoje realne potrzeby, dyskutując o nich w publicznych debatach. Znane hasło „Prywatne jest polityczne" odnosiło się również do instytucji macierzyństwa. Ukryta w domowych pieleszach wszystkim kojarzy się z bezpieczeństwem i matką pochyloną nad łóżkiem, kiedy jesteśmy chorzy. W porządku, zdawała się mówić Rich, pielęgnuję swoje dzieci i kocham je, ale chcę również mieć świadomość, jak rodzenie wpływa na mnie jako kobietę. Jak to, że mam syna, a nie córkę, ustawia nasze relacje. Czy jestem w stanie zaakceptować tę inną kulturę w moim domu. Czy muszę się bać: o dziecko, o jego samopoczucie, wreszcie o ocenę w oczach innych ludzi. Wydaje się, że pierwszym elementem zburzenia bastionu instytucji totalnej jest zadawanie pytań, których nikt wcześniej nie odważył się postawić. Już samo to uspokaja, pozwala na trzeźwą ocenę sytuacji, która dla wielu kobiet stających się matkami nie jest oczywista. A taka przecież – według magazynów, poradników, forów internetowych – być powinna. Rodzisz chciane dziecko i masz chciane macierzyństwo. Proste, prawda? Wiele się zmieniło od premiery „Zrodzone z kobiety" w Polsce. Akcje fundacji „Rodzić po ludzku", debata o podmiotowości matek, niekończąca się bitwa o aborcję ustawiły pole walki i nakreśliły zarys tematów do przepracowania w naszym społeczeństwie.

Bez takich autorek jak zmarła 27 marca tego roku Adrienne Rich debata toczyłaby się wolniej i co chwila osiadałaby na mieliźnie ideologicznej. Nie wszystkie zdajemy sobie sprawę, jak wiele zawdzięczamy niepozornej z wyglądu, wiecznie uśmiechniętej poetce z Baltimore. Taka szkoda, że od nas odeszła.