Reklama

Tito przyjeżdżał na żubra, Jasienica na pisanie

Każdy chciał z Bieszczad mieć coś dla siebie. Władza przywileje, myśliwi wilki, pisarze spokój, robotnicy pracę

Publikacja: 13.08.2012 18:57

Tito przyjeżdżał na żubra, Jasienica na pisanie

Foto: materiały prasowe

Za Polski Ludowej w Bieszczadach zastrzelono co najmniej pięć niedźwiedzi. Według oficjalnej wersji dlatego, że napadały na bydło i owce. Ale partyjni działacze na czele z premierem Piotrem Jaroszewiczem polowali także dla przyjemności bez oglądania się na ochronę tego rodzimego drapieżcy.

W marcu 1975 roku na łowy przyjechał Josip Broz-Tito, który koniecznie chciał ustrzelić żubra. Leśniczy wytypowali samca i zaczęło się dokarmianie zwierzęcia, by zwabić go pod lufę 80-letniego wówczas przywódcy socjalistycznej Jugosławii - marchwią, burakami, sianem, kapustą. Tej akurat zabrakło w rządowym ośrodku w Arłamowie, więc dowożono ją samolotem z Warszawy. Tito wyjechał z Polski w dobrym humorze.

Krzysztof Potaczała świetnie pokazuje, jak ten kawałek ziemi na południowo-wschodnich krańcach miał w PRL dwuznaczną sławę. Z jednej strony był podejrzany przez władzę jako „nie nasz", dziki, a przez to trudny w kontroli, długo opierający się komunizmowi. Z drugiej strony partyjnych notabli kusił swą niedostępnością. Tam mogli czuć się swobodnie, tam do ukrytych leśniczówek Edward Gierek latał ze swoją świtą na Wigilię, by śpiewać kolędy.

Kiedy opustoszałe po wojnie Bieszczady ponownie zaczęto zasiedlać, zaczął się też bezprecedensowy szaber. Handlowano zrabowanymi obrazami z opuszczonych cerkwi, dzwony przetapiano na pomniki (np. monument generała Karola Świerczewskiego w Przemyślu), kute krzyże trafiały w ręce złodziei, a niejeden kamień z cerkiewnych ruin posłużył za wzmocnienie mostów.

Wtedy też góry stały się dla władzy wielkim modernizatorskim wyzwaniem, zamieniły się w niekończący się plac budowy. Tyle że na takim odludziu niemal nikt nie chciał pracować. Wśród nowych bieszczadzkich nabytków niemało było osobników uciekających jak najdalej z rodzinnego miasta i wsi ze względu na różnorakie spory, posądzenie o niechciane ojcostwo, ciężkie pobicie, kryjących się przed milicją i wymiarem sprawiedliwości. Ludzi, którzy nie mogli nigdzie zagrzać dłużej miejsca, nieoglądających się na wczoraj, niewypatrujących jutra, żyjących wyłącznie tu i teraz. Do przyjęcia do pracy wystarczył dowód osobisty.

Reklama
Reklama

Książka Potaczały w dużej mierze poświęcona jest właśnie im: szoferom ciężarówek rzadko prowadzącym swoje auta na trzeźwo, robotnikom przedzierającym się przez błota. Ale też poławiaczom węży łapiącym jadowite gady gołymi rękoma, myśliwym zmagającym się z wilczymi watahami, góralom werbowanym pod Zakopanem, by stawiali rządowe wille w Trójcy. Chłopom, którzy własnoręcznie musieli rozebrać swe siedliska, które miały się znaleźć pod wodą Zalewu Solińskiego. Warszawce, która jeździła w Bieszczady pić, pisać, odpoczywać.

Jeżeli czegoś tej książce brakuje, to właśnie rozdziałów o roli, jaką w polskiej kulturze odegrał ten skrawek gór.

Literatura
Tajemnica tajemnic współpracy Soni Dragi z Danem Brownem i „Kodu da Vinci" w Polsce
Literatura
Musk, padlinożercy i pariasi. Wykład noblowski Krasznahorkaia o nadziei i buncie
Literatura
„Męska rzecz", czyli książkowy hit nie tylko dla facetów i twardzieli
Literatura
Azja w polskich księgarniach: boom, stereotypy i „comfort books”
Literatura
Wojciech Gunia: „Im więcej racjonalności, tym głębszy cień”
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama