To ciekawe, jak ten tytuł jest interpretowany. Wydaje się, że historia stara się go pozbawić obecnej w nim ironii. Mam nadzieję, że Libijki uzyskają takie same prawa jak Libijczycy. Ale jak wiadomo, nie chodzi tylko o prawa, lecz o władzę i możliwości. Nowe wolności oznaczają, że kobiety są w życiu obywatelskim bardziej aktywne, niż były. To było widoczne też w czasie wyborów. I przypuszczam, że ożywione działania obywatelskie zawsze będą faworyzowały kobiety, bo one, przynajmniej w Libii, są lepsze od mężczyzn w debatach i społecznym zaangażowaniu.
W powieści „W kraju mężczyzn" najbardziej konserwatywny w opisywanej rodzinie jest wujek Chaled – nowoczesny poeta, wykształcony w Ameryce i mieszkający tam na stałe ze swoją amerykańską żoną. Gdy podczas wizyty w Trypolisie dostrzega swoją 14-letnią siostrę pijącą w kawiarni cappuccino w towarzystwie 14-letniego chłopca, uznaje to za hańbę dla rodziny. By ją zmyć, dziewczyna zostaje zmuszona do małżeństwa z nieznanym sobie mężczyzną. Czy libijscy mężczyźni, nie tylko ci wykształceni na Zachodzie, są nadal tak konserwatywni jak wujek Chaled?
Trudno uogólniać. Postacie z mojej książki reprezentują tylko siebie. Czuję się całkowicie nieupoważniony, by mówić w ich imieniu. Wszystko, co o nich wiem, jest w książce, poza tym nie ma nic.
To z powodu Muammara Kaddafiego pana rodzina nie mogła żyć w Libii. Dyktator mocno wpłynął na pana życie i pisanie?
Zostałem poczęty w roku, w którym Kaddafi doszedł do władzy. Mam teraz 41 lat. I prawie całe moje życie przebiegało w jego cieniu. Ale i poza nim, bo miałem wiele do powiedzenia w sprawie moich wyborów życiowych. Mam nadzieję, że życie moje i wielu ludzi w Libii dowodzi, iż niezależnie od tego, jak się kończy tyrania, dominuje ludzkie pragnienie, by żyć prosto i z poczuciem wolności.
Pana ojciec jest ofiarą reżimu. Był więźniem politycznym w osławionym więzieniu Abu Salim. Potem w tajemniczych okolicznościach zniknął. Jeżeli to nie jest niedelikatne pytanie: jakie jest pana ostatnie wspomnienie z nim związane?