Pal licho szczegóły, bo nie jest to raczej wybitna literatura. Sam pomysł był jednak ciekawy. Otóż w wyniku jakiegoś kosmicznego zawirowania Ziemia pozostaje z kształtu i formy Ziemią, tyle że różne epoki historyczne rozgrywają się na niej jednocześnie. Gdzieś po stepie ugania się Czyngis-chan, do starcia z nim szykuje się już Aleksander Macedoński, a wszystkiemu przyglądają się twory ewolucyjnie zawieszone między małpą a człowiekiem, zamknięte w klatce przez Rudyarda Kiplinga i jego XIX-wiecznych kumpli. Cóż, pod koniec życia Clarke wygrzewał się na Sri Lance, mógł więc umknąć jego uwadze fakt, że jest w Europie miasto, w którym bardzo podobny pomysł wcielił się w życie już gdzieś w połowie XX w.
Warszawa – koszmar szalonego architekta; miasto burzone, zlepione na nowo, dostosowywane do politycznych idei, pełne pomników kolejnych władców i ruin ich obalonych poprzedników. Miasto, które ma w sobie coś z potwora Frankensteina – poskładanego z kilku różnych ciał, nieco może pokracznego, ale jednocześnie, a może przede wszystkim, jakoś nieprawdopodobnie żywego.
I właśnie tę frankensteinszczyznę Warszawy Jabłoński dostrzega jak mało kto. Błąka się na przykład uliczkami górnego Mokotowa, włazi w jakąś bramę przy Wiśniowej. I co znajduje? Zupełnie zapomniane koszary z czasów zaboru rosyjskiego – niepozorny, zniszczony, ceglany budynek, o którego pochodzeniu nic nie wiedzą nawet najstarsi mieszkańcy, nie mówiąc nawet o autorach przewodników. Ale Jabłoński nie odpuszcza i dalej posuwa się rosyjskim tropem. O Cytadeli wiedzą wszyscy. Kto jednak pamięta, że carowie otoczyli Warszawę pierścieniem fortów – dając, nawiasem mówiąc, tym samym dowód kompletnie archaicznego myślenia o strategii – które do dziś tkwią zagubione gdzieś pośrodku nowoczesnych osiedli lub działek?
I to prowokuje pytanie, czy przed 11 listopada 1918 r. Warszawa była w którymś momencie niepodległa? Otóż tak – przez pięć lat, dziewięć miesięcy i pół dnia. Pięć lat to Księstwo Warszawskie, dziewięć miesięcy – powstanie listopadowe. Ale owa połówka dnia? Proszę sprawdzić, co zdarzyło się 5 sierpnia 1915 r.
Oczywiście w świecie Jabłońskiego duchy nie tylko carskich sołdatów snują się po ulicach miasta. Są też Niemcy, którzy pozostawili ten dziwacznie wyrastający z bruku bunkier na Powiślu. Są i „męczennicy" komunizmu – Rutkowski, Hibner oraz Kniewski – uhonorowani przez PRL-owskich włodarzy własnymi ulicami w centrum miasta, a którzy, jak się okazuje, skazani zostali nie za poglądy, lecz za największą w dziejach Warszawy bandycką uliczną strzelaninę godną Ala Capone. Są i słynne zdobycie Arsenału w noc listopadową, i mieszczanie, którzy zdobytej wówczas broni wcale nie chcieli tak ochoczo oddawać powstańcom – musiano ją od nich... kupować.