105 lat temu, 4 grudnia 1907 roku, urodził się Ksawery Pruszyński (zm. w 1950 r.)
Tekst z archiwum Uważam Rze Historia
Wojnę nie tylko opisywał, ale walczył także z bronią w ręku. W bitwie pod Falaise był strzelcem czołgu, został ranny, odznaczono go Krzyżem Walecznych. Już drugi raz. Pierwszy Krzyż Walecznych dostał za Narvik (napisze później powieść „Droga wiodła przez Narvik"). We Francji szybko trafił do najbliższego otoczenia generała Sikorskiego, został nawet – na krótko – jego sekretarzem. Później prof. Stanisław Kot, podówczas wicepremier i minister spraw zagranicznych, zabrał go ze sobą do Rosji, gdzie po zawarciu układu z Sowietami organizowali ambasadę polską. Powstały wtedy znakomite opowiadania Pruszyńskiego, nowele i gawędy, językowo brawurowe, choć czasami nadto niesforne. Zawsze należał jednak do najchętniej czytanych autorów.
Przekreślcie 500 lat historii...
Redakcje walczyły o jego teksty, ale nie wszystkie. W „polskim Londynie" stał się nieomal persona non grata po opublikowaniu w redagowanej przez Antoniego Słonimskiego „Nowej Polsce" artykułu „Wobec Rosji". „Już w roku 1942 Pruszyński zdał sobie sprawę, że Zachód nas zdradzi, że Roosevelt i Churchill uznają »linię Curzona« za wschodnią granicę Polski, że Lwów i Wilno będą dla nas stracone" – pisał po latach brat Ksawerego, Mieczysław, akcentując, że artykuł „Wobec Rosji" wzywał „do refleksji nad propozycją Stalina oddania nam w zamian za nie Szczecina i Wrocławia". Tak w istocie było, chociaż po ataku ze strony „niezłomnych" sam autor tłumaczył się, że jedynie przedstawiał różne poglądy na temat naszych granic, także Wandy Wasilewskiej.
Nie była to jednak tak zupełnie beznamiętna prezentacja rozmaitych opcji politycznych. Zacytujmy ten najbardziej bulwersujący fragment tekstu o polskiej ambasadzie w ZSRS: „Humanitarny, ludzki, polski charakter tej ambasady pozostanie na pewno jej najbardziej wyraźną cechą. Jej charakter polityczny schodził w zestawieniu z tym na plan dalszy. Politycznie, w stosunku do Rosji, staliśmy zawsze na sztywnym stanowisku pełnej nienaruszalności naszych granic według traktatu ryskiego. Wanda Wasilewska mówiła o »Polsce Bolesława Krzywoustego«. Jeśli nie jest to tylko frazes, oznacza to jedno: Polskę, która na wschodzie sięga ledwo po Bug czy San, ale na zachodzie przesuwa się do Szczecina i obejmuje Wrocław. Przed oczami nas, Polaków z Anglii, poprzez czerwone sztandary rewolucji powiała jakby zachęta, jakby zaczepka, taka właśnie propozycja: »Przekreślcie pięćset lat historii, wyrzeczcie się wschodu, a otrzymacie Bałtyk, wrócicie nad Odrę, odzyskacie ziemie, o które ostatnimi słowami swych dziejów Polski modlił się Długosz«. Ale by odpowiedzieć w takiej sprawie, trzeba być czymś więcej niż ambasadorem, czymś więcej niż premierem. Trzeba być Chrobrym, Piotrem Wielkim, Kemalem Paszą. Trzeba brać na swe barki decyzję za cały naród i na całe stulecia; trzeba ciąć i trzeba łamać. Nie dziw, że trudno o barki dość mocne, by unieść ciężar decyzji tak olbrzymiej i tak straszliwej. Człowiek myślał o tym, chodząc po szerokich ulicach Kujbyszewa, patrząc się z góry na olbrzymi, oceaniczny nieomal, wylew potężnej Wołgi, i wspominał dwa naraz nazwiska: Popławski i Dmowski".