Kto się poważy wystawić „Indyka”?

Krytycy pisali, że Mrożek tworzy teatr absurdu. Dla mnie to nie był absurd, ale skrajny realizm.

Publikacja: 15.08.2013 21:30

Sławomir Mrożek po odebraniu nagrody Polskiego Pen Clubu, październik 2011 r.

Sławomir Mrożek po odebraniu nagrody Polskiego Pen Clubu, październik 2011 r.

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch DM Danuta Matloch

Red

Gdy miałem dwadzieścia parę lat, marzyłem, żeby poznać Sławomira Mrożka. Zawsze byłem wielkim admiratorem jego sztuk i stałym czytelnikiem „Przekroju”, który co tydzień publikował jego rysunki. Tak się złożyło, że jakaś redakcja zamówiła u mnie wywiad z nim, bo akurat wybierałem się do Paryża, gdzie pisarz wtedy mieszkał.

Ostrzeżono mnie, że muszę wykazać się wielkim talentem, bo Mrożek w ogóle nie lubi rozmawiać, na pytania odpowiada monosylabami i w zasadzie to odgania dziennikarzy. Nasze spotkanie wyglądało jednak zupełnie inaczej: rozmawialiśmy przez 24 godziny i to nie ja mówiłem, a raczej on – ja tylko kiwałem głową i odpowiadałem mu monosylabami.
Potem bardzo intensywnie kontynuowaliśmy tę znajomość. Mrożek nawet mieszkał u mnie podczas swego pierwszego po stanie wojennym pobytu w Polsce. Łączyło nas coś bardzo miłego, pewne głębokie porozumienie. Pamiętam, że już pierwsze jego sztuki, które miałem przyjemność widzieć w Teatrze Dramatycznym, później w Teatrze Współczesnym, absolutnie mnie zachwyciły.

Krytycy pisali, że Mrożek tworzy teatr absurdu, jednak ja nigdy się z tym nie zgadzałem. Dla mnie to nie był żaden absurd, tylko skrajny realizm – realizm doprowadzony do swoich ostatecznych konsekwencji. On po prostu dostrzegał, jak absurdalne jest życie. Miał przy tym niezwykłe poczucie humoru. Nie polegało ono na chichocie czy śmiechu za wszelką cenę, ale na uważnym spojrzeniu na zwyczajną ludzką sytuację. To właśnie takie sytuacje Mrożek przedstawiał, oczywiście z charakterystyczną dla siebie ironią i gorzkim uśmiechem – ale to nie był absurd, lecz samo życie.

Najważniejszymi dla mnie jego sztukami są „Śmierć Porucznika” i „Tango”.
Za tę pierwszą Mrożek był straszliwie atakowany w latach 60. Wszyscy pamiętamy „Redutę Ordona” Adama Mickiewicza i to, że zgodnie z życzeniem poety i zapotrzebowaniem społecznym reduta ta wyleciała w powietrze, a porucznik Ordon zginął. Problem polegał na tym, że Mrożek zauważył – na swoje nieszczęście – że Ordon wcale nie zginął podczas tego wybuchu. A przecież powinien był zginąć, aby mógł stać się symbolem. W rzeczywistości po publikacji Mickiewiczowskiego wiersza wokół żyjącego wciąż Ordona rozpętano olbrzymią nagonkę za to, że wciąż żyje. Porucznik nie wytrzymał tego psychicznie i pązanych z generałem Moczarem. Gdybyśmy dziś przeczytali ówczesne artykuły atakujące Mrożka, to wszyscy poskręcalibyśmy się ze śmiechu – tak były absurdalne.

Natomiast „Tango” ma charakter profetyczny. Raz po raz okazuje się bowiem, że Polsce grozi ponury Edek, który chce zmusić nas do tańczenia tanga. Co ciekawe, sztuka ta jest czytelna właściwie wszędzie na świecie. W ogóle Mrożek jest jednym z nielicznych, a być może jedynym polskim pisarzem, którego twórczość jest rozumiana, aprobowana i podziwiana przez ludzi na całym globie, niezależnie od szerokości czy długości geograficznej.

On po prostu zawsze dotykał sprawy fundamentalnej – czyli tego, co się dzieje z ludźmi, kiedy się spotykają. Wiadomo, starają się ze sobą rozmawiać, wzajemnie się zrozumieć, ale nie potrafią tego dokonać.

Mrożek stawiał pytanie o konsekwencje spotkania dwóch osobników ludzkich. Był smutnym realistą, który widział, jak beznadziejnymi cechami wyróżniają się ludzkie zbiorowości.

Dziś brakuje nam tego uśmiechu, tej ironii, którą w mistrzowski sposób posługiwał się Mrożek. Nie zapominajmy, że ten uśmiech jest przecież dźwignią, która podnosi ludzi na duchu. Ponuractwo z zasady wiąże się z brakiem refleksji, z automatycznym przyjmowaniem ciosów ze strony świata, natomiast spojrzenie ironiczne otwiera horyzonty i pozwala zobaczyć aspekty życia, których nie dostrzegamy w automatyce życia codziennego.

Spójrzmy na medialny przekaz. Widzimy, że codziennie wali się świat: podobno grozi nam wojna, jesteśmy w największym kryzysie gospodarczym w dziejach albo ktoś skonstruował bombę, która zniszczy całą planetę... Dlatego jest nam dziś bardzo potrzebny właśnie Mrożek. Jestem pewien, że nawet po śmierci jego dzieła będą ciągle czytane i wystawiane. Ciekaw jestem, które z nich zostanie teraz wystawione przez jakiś polski teatr. Z chęcią bym zobaczył „Indyka”. Ale czy ktoś się poważy?
—not. puo

Michał Komar jest scenarzystą i krytykiem filmowym, autorem sztuk teatralnych, wydawcą i publicystą.

Gdy miałem dwadzieścia parę lat, marzyłem, żeby poznać Sławomira Mrożka. Zawsze byłem wielkim admiratorem jego sztuk i stałym czytelnikiem „Przekroju”, który co tydzień publikował jego rysunki. Tak się złożyło, że jakaś redakcja zamówiła u mnie wywiad z nim, bo akurat wybierałem się do Paryża, gdzie pisarz wtedy mieszkał.

Ostrzeżono mnie, że muszę wykazać się wielkim talentem, bo Mrożek w ogóle nie lubi rozmawiać, na pytania odpowiada monosylabami i w zasadzie to odgania dziennikarzy. Nasze spotkanie wyglądało jednak zupełnie inaczej: rozmawialiśmy przez 24 godziny i to nie ja mówiłem, a raczej on – ja tylko kiwałem głową i odpowiadałem mu monosylabami.
Potem bardzo intensywnie kontynuowaliśmy tę znajomość. Mrożek nawet mieszkał u mnie podczas swego pierwszego po stanie wojennym pobytu w Polsce. Łączyło nas coś bardzo miłego, pewne głębokie porozumienie. Pamiętam, że już pierwsze jego sztuki, które miałem przyjemność widzieć w Teatrze Dramatycznym, później w Teatrze Współczesnym, absolutnie mnie zachwyciły.

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski