Gdy miałem dwadzieścia parę lat, marzyłem, żeby poznać Sławomira Mrożka. Zawsze byłem wielkim admiratorem jego sztuk i stałym czytelnikiem „Przekroju”, który co tydzień publikował jego rysunki. Tak się złożyło, że jakaś redakcja zamówiła u mnie wywiad z nim, bo akurat wybierałem się do Paryża, gdzie pisarz wtedy mieszkał.
Ostrzeżono mnie, że muszę wykazać się wielkim talentem, bo Mrożek w ogóle nie lubi rozmawiać, na pytania odpowiada monosylabami i w zasadzie to odgania dziennikarzy. Nasze spotkanie wyglądało jednak zupełnie inaczej: rozmawialiśmy przez 24 godziny i to nie ja mówiłem, a raczej on – ja tylko kiwałem głową i odpowiadałem mu monosylabami.
Potem bardzo intensywnie kontynuowaliśmy tę znajomość. Mrożek nawet mieszkał u mnie podczas swego pierwszego po stanie wojennym pobytu w Polsce. Łączyło nas coś bardzo miłego, pewne głębokie porozumienie. Pamiętam, że już pierwsze jego sztuki, które miałem przyjemność widzieć w Teatrze Dramatycznym, później w Teatrze Współczesnym, absolutnie mnie zachwyciły.
Krytycy pisali, że Mrożek tworzy teatr absurdu, jednak ja nigdy się z tym nie zgadzałem. Dla mnie to nie był żaden absurd, tylko skrajny realizm – realizm doprowadzony do swoich ostatecznych konsekwencji. On po prostu dostrzegał, jak absurdalne jest życie. Miał przy tym niezwykłe poczucie humoru. Nie polegało ono na chichocie czy śmiechu za wszelką cenę, ale na uważnym spojrzeniu na zwyczajną ludzką sytuację. To właśnie takie sytuacje Mrożek przedstawiał, oczywiście z charakterystyczną dla siebie ironią i gorzkim uśmiechem – ale to nie był absurd, lecz samo życie.
Najważniejszymi dla mnie jego sztukami są „Śmierć Porucznika” i „Tango”.
Za tę pierwszą Mrożek był straszliwie atakowany w latach 60. Wszyscy pamiętamy „Redutę Ordona” Adama Mickiewicza i to, że zgodnie z życzeniem poety i zapotrzebowaniem społecznym reduta ta wyleciała w powietrze, a porucznik Ordon zginął. Problem polegał na tym, że Mrożek zauważył – na swoje nieszczęście – że Ordon wcale nie zginął podczas tego wybuchu. A przecież powinien był zginąć, aby mógł stać się symbolem. W rzeczywistości po publikacji Mickiewiczowskiego wiersza wokół żyjącego wciąż Ordona rozpętano olbrzymią nagonkę za to, że wciąż żyje. Porucznik nie wytrzymał tego psychicznie i pązanych z generałem Moczarem. Gdybyśmy dziś przeczytali ówczesne artykuły atakujące Mrożka, to wszyscy poskręcalibyśmy się ze śmiechu – tak były absurdalne.
Natomiast „Tango” ma charakter profetyczny. Raz po raz okazuje się bowiem, że Polsce grozi ponury Edek, który chce zmusić nas do tańczenia tanga. Co ciekawe, sztuka ta jest czytelna właściwie wszędzie na świecie. W ogóle Mrożek jest jednym z nielicznych, a być może jedynym polskim pisarzem, którego twórczość jest rozumiana, aprobowana i podziwiana przez ludzi na całym globie, niezależnie od szerokości czy długości geograficznej.