Jeśli na pytanie: „Po co czytać dziś Rilkego?" udzielić odpowiedzi: „Bo był wielkim poetą", nie dla wszystkich będzie ona wystarczająca. Jeśli rozwinąć ją i uzupełnić o konkretne, nie-Pimkowskie objaśnienie, na czym polegała, i dla wielu nadal polega, siła jego utworów, wciąż jeszcze wiele rozumnych osób zauważy, że na początku XXI w. nie możemy sobie pozwalać na zbyt wysokie wzloty, ponieważ za dużo ciężarów trzyma nas przy ziemi. Wtedy można użyć argumentu „z ewolucji twórczej".
Trudno byłoby wskazać poetę nowoczesnego, którego twórczość przeszłaby większą przemianę. Wczesne wiersze Rilkego, które ilościowo stanowią niemal połowę jego poezji, ale do niedawna czytali je tylko historycy literatury, są warsztatowo bezbłędne, lecz gdyby ich autor zmarł młodo, jego nazwisko pojawiałoby się tylko w bardzo szczegółowych kompendiach historycznoliterackich. Źródłem tych wierszy była niemal wyłącznie literacka młodzieńcza imaginacja znajdująca ujście w późnoromantycznych i pseudoklasycystycznych kliszach językowych. Wielu badaczy odtwarzało drogę, która doprowadziła Rilkego od tej jałowej epigońskiej produkcji do „Elegii duinejskich" i „Sonetów do Orfeusza", uznawanych powszechnie, wraz z „Czterema kwartetami" Eliota, za ostateczną, najbardziej doskonałą realizację zasad modernistycznej liryki europejskiej, poniekąd za ostatnie słowo tej liryki. Jeżeli więc poetyckość poezji uznamy dziś za luksusowy przeżytek (a można wręcz uznać ją za przeżytek medialny, ponieważ od czasów Rilkego i Eliota zmieniły się nie tyle nastroje cywilizacyjne, ile raczej technologiczne sposoby ich wyrażania, a przeto i odbioru), możemy spojrzeć na Rilkego inaczej i zobaczyć w jego dziele unikatowy zapis przemiany twórczej, z którego wynikają dla nas całkiem inne możliwości wrażeń i nauk. Jak przejść taką drogę – od sztampy do istoty, od zjaw do rzeczy?