Pilcha to także, a może przede wszystkim, spojrzenie w głąb siebie. Kiedy przyjrzeć się cechom autora „Innych rozkoszy", widać, że jest całkowitym zaprzeczeniem swej babki – strażniczki domowej powagi, przy której – jak zauważa – Schopenhauer był po prostu śmieszny.
Jerzy Pilch ma poczucie humoru, niekiedy wisielcze, i dystans do siebie – co rzadkie zwłaszcza u artystów. Mimo penetrowania najbardziej mrocznych zakamarków duszy i opisu chwil, w których bywa „skłonny do studziennej depresji i zwątpień", stara się zachować optymistyczne spojrzenie na świat. Choć nigdy nie wpada w zachwyt, twierdzi, że „Lepiej dobrze malować na czarno niż marnie na różowo".
„Drugi dziennik"
, obejmujący zapiski od 21 czerwca 2012 r. do 20 czerwca 2013 r., to, jak pisze autor, „kronika własnego zaniku", „spowiedź ekstremalna". Okazją do podsumowań są 60. urodziny, czyli wiek „mocno średni". Zaczyna dręczyć coraz mniejsza aktywność seksualna, samotność. W zwierzeniach niedawnego „supersamca" wyczuwa się przynajmniej odrobinę kokieterii. Pilch zawsze lubił prowokować.
Nawet jeśli pisze „postanowiłem bezwzględnie wykluczyć z »Dziennika« słowo: choroba i jego formy synonimiczne", to wyznaje, że to postanowienie do końca się nie powiodło.
Otwarcie przyznaje się do alkoholizmu, źle znosi upływ czasu, coraz częściej czytuje nekrologi, zwłaszcza zwraca w nich uwagę na rówieśników. Na szczęście oddaje się także innym lekturom. Wciąż sięga do swoich ulubionych klasyków: Dostojewskiego, Gombrowicza, Manna, Tołstoja, Gogola, Prousta, Babla i Szekspira. (Pierwszy raz nie wspomina o Schulzu, którego – jak wielokrotnie podkreślał – bardzo cenił).