Lata 60. były początkiem wieloletnich sukcesów prozy latynoamerykańskiej, za sprawą dwóch książek – „Gry w klasy" Julio Cortazara i właśnie „Stu lat samotności" Marqueza. Choć to nie on wymyślił realizm magiczny, śmiało można go uznać za najwybitniejszego twórcę tego nurtu i jednocześnie najbardziej wpływowego. Jego sukcesy pociągnęły lawinę książek mniej lub bardziej zdolnych naśladowców, z Paolo Coelho na czele.
Wyjątkowy styl Marqueza pokochał cały świat. Trudno nie ulec urokowi sagi rodu Buendia z miasteczka Macondo. Realizm magiczny u Marqueza, to nie tylko obecność zjawisk i postaci nadprzyrodzonych. To przede wszystkim osadzenie każdej historii w strukturze mitycznej, poza konkretnym czasem i miejscem akcji. Macondo może być w Kolumbii, w Boliwii, ale równie dobrze na Białostocczyźnie czy Górnym Śląsku. Podobnie jest z bohaterami – mogli żyć trzysta lat temu, ale równie dobrze współcześnie. Czas u Marqueza jakby stoi w miejscu. Czytelnik ma wrażenie jakby czytał wciąż tę samą historię, tylko opowiadaną na nowy sposób. Dzieła dopełniła pikantna erotyka i łotrzykowskie epizody o rewolucjonistach i buntownikach.
W takiej konstrukcji zachodni czytelnicy dostrzegali metaforę losów państw latynoamerykańskich. Zwłaszcza w latach 60. i 70. gdzie rewolucje i kolejne zamachy stanu dokonywały się bezustannie.
Drugą ważną powieść, za którą pokochało go następne pokolenie czytelników była „Miłość w czasach zarazy" (1985). W tej powieści Marquez zabawił się estetyką romansidła spod znaku harlequina i stworzył unikatową historię miłosną. Poprzez dziesiątki seksualnych przygód Florentina Arizy, pisarz zbudował opowieść o niespełnieniu i uczuciowej pustce. Z właściwą sobie ironią dał swoim bohaterom happy end, ale dopiero gdy się już zestarzeli.
Ostatnią książkę opublikował w 2004 roku. „Rzecz o mych smutnych dziwkach" opowiadała o 90-latku zauroczonym nieletnią prostytutką, która podobnie jak „Miłość w czasach zarazy" wbrew pozornej kontrowersyjności mówi o doświadczeniu wielkiej miłości w późnym wieku.
Czasami w swoich powieściach zbliżał się do niebezpiecznej granicy kiczu. Zawsze jednak umiejętnie rozładowywał to napięcie inteligentnym poczuciem humoru, grą z gatunkami, ironią i groteską. To wszystko złożyło się na wspomniany "realizm magiczny" – kategorię, która dzisiaj jest już mocno wyświechtana.