Norwegia wierzy w narrację

Prozaik Karl Ove Knausg?rd i mistrz kryminału Jo Nesb? ?to dwie największe literackie gwiazdy z Norwegii. Dzięki nim kraj fiordów wygrywa dziś ze Szwecją, co jest wydarzeniem równie spektakularnym, jak zwycięstwo w 1998 roku na mundialu z Brazylią.

Publikacja: 10.05.2014 03:28

Karl Ove Knausg?rd – przyszły noblista? Życiorys ma należycie splątany

Karl Ove Knausg?rd – przyszły noblista? Życiorys ma należycie splątany

Foto: AFP

O tym meczu pisze notabene w swojej powieści Knausgård, bo jest to dla współczesnych Norwegów coś równie mitycznego jak dla nas Wembley. Oczywiście i w literaturze miewali potomkowie wikingów chwile chwały, by wspomnieć Knuta Hamsuna i jego Nobla za „Błogosławieństwo ziemi" (choć jeszcze większym sukcesem był jego „Głód") czy dramaty Henryka Ibsena, grane przecież do dziś w teatrach całego świata. Ale, po pierwsze, było to dawno, a po drugie, z Hamsunem, zmarłym ponad pół wieku temu, nad fiordami mają ten sam problem co z Céline'em nad Sekwaną. W podeszłym wieku, kiedy był już grubo po osiemdziesiątce, poparł on mianowicie Hitlera, za co odebrano mu majątek i przymusowo wysłano do szpitala psychiatrycznego.

Ale nawet jeśli dodać do tej wyliczanki Sigrid Undset z „Krystyną, córką Lavransa" (i Noblem), to i tak w porównaniu z zasobną w literackie talenty Szwecją zawsze pozostawała Norwegia ubogim krewnym. Nie trzeba sięgać po przykłady z odległej przeszłości (August Strindberg, Astrid Lindgren, Selma Lagerloef i pięciu noblistów sprzed lat). Wystarczy wspomnieć ostatnie lata ze świeżutkim Noblem (2011) dla Tomasa Transtroemera oraz światowymi sukcesami kryminałów Stiega Larssona i Henninga Mankella, Camilli Laeckberg i Lizy Marklund.

Tyle że dwie ostatnie panie piszą jednak literaturę drugoligową, o autorze zaś trylogii „Millenium" i twórcy postaci Wallandera można dziś mówić w czasie przeszłym (bo jeden nie żyje, a drugi zmaga się z ciężką chorobą, zresztą po zakończeniu cyklu o komisarzu z Ystad nigdy nie napisał nic równie dobrego). I tak zupełnie niepostrzeżenie Nesbø stał się nie tylko najlepiej sprzedającym się na świecie autorem z północy Europy, ale też mistrzem skandynawskiego kryminału. Bo nie tylko trzyma poziom, ale można wręcz powiedzieć, że jego forma rośnie. Natomiast pisarza takiego jak Knausgård Szwedzi dziś nie mają. Mimo że to ich kraj wybrał jako miejsce do życia, to wciąż pisze po norwesku i o Norwegii.

Skoro już zresztą tyle razy wspominałem tu Nobla, to, mówiąc pół żartem, pół serio, wielu już widzi Karla Ove Knausgårda w wieńcu noblowskim. Stąd porównania z Proustem, zachwyty oraz określenia w rodzaju „arcydzieło" w recenzjach, i to w tych nielicznych pismach, których opinie mają w świecie literackim znaczenie (np. w „New Yorkerze" czy „The New York Times"). Czy zasłużone czy może nieco przesadne, to już kwestia do dyskusji. Jedno jest wszak pewne: każdy, kto ma słuch literacki, rozpozna w Knausgårdzie wybitnego pisarza. Choć, zaznaczmy od razu, jego dzieło, którego pierwszy tom właśnie ukazał się po polsku, ma też pewne słabości.

Pożegnanie z ojcem

Moja walka" to sześciotomowa powieść autobiograficzna, spisana przez autora (uwaga, uwaga!) ledwie po czterdziestce. Knausgård zaczął ją tworzyć w wieku 39 lat, a skończył publikować jako 43-latek, czyli w wieku dla pisarza wręcz młodzieńczym. Wcześniej wydał raptem dwie książki, a sam uważał się w sumie za nieudacznika, który niespecjalnie radzi sobie zarówno z karierą, jak i ze swoim życiem. Dowodem niech będzie to, że pewnego dnia, grubo po trzydziestce, zrywa nie tylko z żoną, ale i z całym swoim dotychczasowym życiem. Przeprowadza się do Szwecji, gdzie nie zna w zasadzie nikogo, i tam zaczyna od nowa. W książce poznajemy go w roku 2008 jako zamieszkałego w Malmö wraz z nową partnerką, ojca trojga dzieci i sfrustrowanego pisarza, niepotrafiącego od pięciu lat stworzyć biografii swojego ojca. Przy czym jest to, bez dwóch zdań, historia niezwykła. Oto 40-letni mężczyzna, powszechnie szanowany nauczyciel i lokalny społecznik, niespodziewanie rozwodzi się z żoną, by zapić się na śmierć, wciągając przy okazji w bagno także swoją wiekową matkę. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wcześniej był niemal abstynentem.

Tak czy owak ojciec Knausgårda swojego portretu się doczekał, można bowiem powiedzieć, że jest głównym bohaterem pierwszego tomu autobiograficznej sagi. To wokół jego przemiany i śmierci obraca się ta opowieść, która sprawia wrażenie do bólu szczerej, a może wręcz brutalnej. Specjalnie użyłem sformułowania „sprawia wrażenie", jako że w takich razach trudno wyrokować, czy autor coś jednak ukrył czy nie. On sam przyznał w jednym z wywiadów, że zgodnie z sugestiami rodziny pewne rzeczy jednak w swojej książce złagodził. Nie ustrzegło go to jednak przed pozwami ze strony krewnych ojca i groźbami byłej żony, która z kolei jest negatywną bohaterką kolejnych tomów cyklu.

Te skandale oraz prowokujący tytuł, otwarcie nawiązujący do „Mein Kampf" Hitlera (w oryginale „Min kamp"), pomogły w promocji książki, która odniosła w rodzinnym kraju autora spektakularny sukces (600 tysięcy sprzedanych egzemplarzy w 5-milionowej Norwegii). Ale na świecie to jednak byłoby za mało, by odnieść sukces, tymczasem Knausgårdem zachwycili się krytycy w ponad 20 krajach, gdzie jego powieść wydano. A jej sprzedaż dziś już idzie w miliony. Zasłużenie, bo momentami jest to książka porywająca. Zwłaszcza wtedy, gdy pisarz zagłębia się w przeszłość swojej rodziny. Widzimy go np., jak wraz z bratem przyjeżdża, by pochować ojca, i odkrywa w domu dziadków pijacką melinę i babcię uzależnioną od alkoholu. Te sceny należą do najmocniejszych w powieści, choć trzeba przyznać, że wspaniale czyta się również fragmenty dotyczące młodości pisarza, o jego pierwszych miłościach, dorastaniu na prowincji, fascynacjach muzycznych, trudnych relacjach z ojcem, czyli historie, które mogą się przydarzyć każdemu z nas. Można to nazwać literackim reality show, bo Knausgård tylko relacjonuje wydarzenia, nie wplatając w nie żadnych elementów fikcji, i nikogo tu nie oszczędza. A już zwłaszcza siebie, bo czasem, trzeba przyznać, wychodzi na użalającego się nad sobą palanta.

No dobrze – zapyta ktoś – to skąd to porównanie z Proustem? Wynika ono z metody literackiej, jaką Knausgård stosuje, i z jego ambicji, podobnych do tych, jakie przyświecały tworzeniu „W poszukiwaniu straconego czasu". Obaj pisarze czerpali mianowicie z własnej biografii i obaj chcieli zrozumieć świat oraz samych siebie poprzez tekst. Nadmiar ambicji prowadzi jednak czasem Knausgårda na manowce. Żywiołem Norwega jest opowieść. Narracja, do której tworzenia, w przeciwieństwie do Prousta, używa minimum środków. Może jest tak oszczędny w środkach, bo jego magdalenką była pusta plastikowa butelka po piwie? Tak czy owak w tych fragmentach się doskonale broni, gorzej bywa, kiedy zaczyna filozofować. Na szczęście w „Mojej walce" fragmenty eseistyczne zajmują stosunkowo niewiele miejsca, bo, prawdę mówiąc, konkluzje w nich zawarte są dosyć banalne.

Sztuka opowieści

Ale to nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z książką wybitną. Nie potrafię dziś wskazać w polszczyźnie pisarza, który potrafi opowiadać w sposób równie zajmujący. Podobnie zresztą jak nie ma wśród naszych autorów kryminałów nikogo, kto dorównałby Jo Nesbø. W Norwegii wciąż wierzą w narrację, nie próbują, jak czołowi polscy autorzy, epatować „atmosferą" i stylistycznymi fajerwerkami. Wiedzą, że literatura to przede wszystkim opowieść, bo dobre historie zostają, a mody (na klimaty i eksperymenty językowe) przemijają. Nesbø to rozumie i opowiada w sposób mistrzowski. Zapewne dlatego zdystansował cenione norweskie autorki kryminałów: Karin Fossum i Anne Holt (notabene byłą minister sprawiedliwości), które kiedyś były od niego popularniejsze, ale nie mają takiej jak on łatwości w konstruowaniu intryg. Zresztą nie udało im się też wykreować bohatera na miarę komisarza Harry'ego Hole'a. Książki z serii o policjancie z Oslo sprzedały się już w prawie 20 milionach egzemplarzy i tłumaczone były na 40 języków. Ostatnia z nich, „Policja", wydana u nas kilka miesięcy temu, sprawia wrażenie postscriptum do cyklu, ale jako że ma otwarte zakończenie, należy się spodziewać dalszego ciągu.

W gruncie rzeczy jest Hole późnym wnukiem chandlerowskiego Philipa Marlowe'a, człowiekiem ciężko doświadczonym przez życie, swoje nałogi (alkoholizm) i swój dar do wyszukiwania przestępców. Dlatego jego wskrzeszenie w „Policji" (w finale części poprzedniej, „Upiorów", zostaje postrzelony i wygląda na to, że ze skutkiem śmiertelnym) jest dla fanów mocno zaskakujące, jako że nie pije i odchodzi z pracy w wydziale zabójstw do szkoły policyjnej. Dobrze się jednak państwo domyślacie, że przeszłość nie daje tak łatwo o sobie zapomnieć. Tym bardziej że Harry sprawiedliwość rozumie na swój własny sposób i zostawił za sobą kilka niezałatwionych spraw. W tej części, chcąc nie chcąc, będzie musiał się zmierzyć z tzw. oprawcą policjantów. Człowiekiem, który mści się na śledczych niepotrafiących wykryć sprawców zbrodni. Liczba mylnych tropów jest tu doprawdy imponująca, a do tego nie sprawia bynajmniej wrażenia mechanicznego mnożenia zwrotów akcji. Wszystko wydaje się logiczne, choć pewnie do paru rzeczy można by się przyczepić. Tylko po co, skoro świetnie się to czyta? Nie jest to jednak tylko zasługa bohatera, podobnych widzieliśmy już w literaturze i kinie wielu. Ogromną rolę odgrywa w książkach z cyklu Oslo, gdzie Hole mieszka. Sam pisarz wyznał, że miasto, o którym czytamy, nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Że chodziło mu raczej o stworzenie współczesnego Gotham City, pełnego mroku oraz zbrodni. I trzeba przyznać, że zamysł ten udało mu się zrealizować perfekcyjnie. Może dlatego, że utalentowani artyści widzą to, co jest pod powierzchnią zdarzeń?

Bo choć Norwegia jest krajem, w którym, jak wynika z badań wśród samych mieszkańców, żyje się najbardziej komfortowo na świecie, to nie ma wątpliwości, co łączy książki Nesbø i Knausgårda (a także Fossum i Holt). Jakkolwiek banalnie by to zabrzmiało w kontekście Skandynawów, chodzi o przekonujące opisanie tego mroku i niepokoju, drzemiącego w Norwegach, którego na co dzień nie widać. Ale on istnieje i wcale nie trzeba przywoływać postaci Breivika oraz dokonanej przez niego masakry na wyspie Utoya. Ba, nie ma nawet konieczności, by sięgać po kryminały, w których zbrodnia jest wymogiem gatunku. Wystarczy przeczytać powieść z życia zwyczajnych Norwegów z klasy średniej. Na przykład „Moją walkę" Knausgårda.

O tym meczu pisze notabene w swojej powieści Knausgård, bo jest to dla współczesnych Norwegów coś równie mitycznego jak dla nas Wembley. Oczywiście i w literaturze miewali potomkowie wikingów chwile chwały, by wspomnieć Knuta Hamsuna i jego Nobla za „Błogosławieństwo ziemi" (choć jeszcze większym sukcesem był jego „Głód") czy dramaty Henryka Ibsena, grane przecież do dziś w teatrach całego świata. Ale, po pierwsze, było to dawno, a po drugie, z Hamsunem, zmarłym ponad pół wieku temu, nad fiordami mają ten sam problem co z Céline'em nad Sekwaną. W podeszłym wieku, kiedy był już grubo po osiemdziesiątce, poparł on mianowicie Hitlera, za co odebrano mu majątek i przymusowo wysłano do szpitala psychiatrycznego.

Pozostało 93% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski