Żegnaj, laleczko (w baranicy)

Bułgaria kojarzy się Polakom jedynie z kurortami, ?o jej najnowszej historii wiemy niewiele. Reżim Żiwkowa nie doczekał się książek, które utkwiłyby światu ?w pamięci. Ale właśnie pojawia się u nas pierwsza literacka jaskółka znad Morza Czarnego.

Publikacja: 12.05.2014 12:07

Wesoła ochotnicza brygada pracy czeka na sygnał do wymarszu, Sofia, lata 50. Taki kicz trzeba było o

Wesoła ochotnicza brygada pracy czeka na sygnał do wymarszu, Sofia, lata 50. Taki kicz trzeba było odreagować

Foto: Corbis

To zdumiewające, że komunizmowi w Bułgarii niemal nie usiłowano wymierzyć literackiej – jedynej, jak się zdaje, dostępnej – sprawiedliwości. Owszem, istnieją wydane również w Polsce dwie powieści Georgi Gospodinowa, specjaliści wskażą tuzin innych autorów nowel i sztuk – nie zmienia to jednak faktu, że jeden z najbardziej brutalnych wariantów stalinowskiego reżimu w Europie nie doczekał się żadnego rozpoznawalnego w szerszym gronie osób czytających świadectwa.

Nie myślę przy tym o tekstach sołżenicynowskiej miary – te już napisano – lecz o przyzwoitych świadectwach historycznych i literackich, jakich doczekały się Rumunia, Serbia, ba, Albania, by nie wspomnieć już o Czechosłowacji, sławnej dziesiątkami smacznie piszących dysydentów. A tu? Kraj ledwie tknięty destalinizacją, w którym do roku 1962 przetrwał regularny system łagrów – i nic? Żadnych bardów, listów z więzienia, żadnych świadectw przejmującej codziennej opresyjności w rodzaju rumuńskiego filmu „4 miesiące 3 tygodnie i 2 dni"? Czyżby za całą pamięć pół wieku Dymitrowa & Żiwkowa starczyć miał samotny londyński dysydent Georgij Markow – przypomnijmy, ofiara zamachu, dokonanego za pomocą zatrutego „bułgarskiego parasola" – a i on zapamiętany raczej za sprawą niezwykłych okoliczności śmierci?

Od lat zachodząc w głowę, czy „bułgarskie milczenie" to dowód na szczególną opresyjność systemu, czy na kłopot z przetworzeniem doświadczenia komunizmu w sugestywny sposób, czym prędzej sięgnąłem po powieść „Mól" Władisława Todorowa, zapowiadaną jako „kryminał w stylu noir, toczący się w Sofii wczesnych lat 60.". Swego czasu za dowód intelektualnego wyrafinowania (inna rzecz, że często jedynie snobizmu) uchodziło zajmowanie się ostentacyjnie niszowymi tematami w rodzaju „irańskiego kina studyjnego" lub „islandzkiego ekspresjonizmu". Można przypuszczać, że w kategorii „niszowości" bułgarska powieść chandlerowska plasuje się dość wysoko; ale też nie jest łatwo obcować z sofijskimi imitatorami Philipa Marlowe'a.

Kręty lot mola

Bo też chandlerowski trop jest chyba najsłabszy i najprędzej ginie w plątaninie innych śladów i wpływów literackich. Już znacznie więcej na kartach „Mola" Simenona – kto lubi atmosferę dusznych mieszkań rzeźników i jubilerów, drobnomieszczańskiej korupcji i perwersji, odnajdzie się w klimatach powieści bez trudu. Do tego jednak przełknąć trzeba, nijak do Simenona niepasującą, brutalność w tarantinowskim nieledwie stylu. Gdybyż autor na tym poprzestał! Nie darmo jednak Todorow, wykładający literaturoznawstwo w Stanach, debiutował opowiadaniem na łamach kwartalnika „Postmodern Culture": w „Molu" przebrnąć musimy przez estetyczne szarże, sprowadzające się do epatowania brzydotą; przez nawiązania do bogatej tradycji bułgarskiej groteski, przez gry z formułą romansu łotrzykowskiego, tradycji apaszowskiej, powiastki filozoficznej. Czeka nas ostentacyjne lekceważenie cenionych zwykle w kryminałach praw przyczynowości (byłbyż to ukłon w stronę realizmu magicznego?), szczypta antykwaryzmu, pół tuzina zaszyfrowanych aluzji adresowanych do wielbicieli własnej erudycji (można się cieszyć rozpoznaniem nawiązań do Dashiella Hammetta lub Szekspira) i dopiero wtedy czas na finał: mól, trzepocząc, odlatuje.

Pisząc tak cierpko o ważnej przecież powieści, wydanej przez oficynę specjalizującą się w przybliżaniu literatur „innej Europy", nie nad nieudanym kryminałem ubolewam (nie da się ukryć, że dość prędko dowiadujemy się, kto i jak zabił, ale w powiastce filozoficznej nie to jest przecież najważniejsze), lecz nad przekonaniem autora, że komunizm w Bułgarii sprzedać można czytającej publiczności, tylko udziwniając i stylizując, strojąc starszego sierżanta milicji ludowej Waradina Łomskiego w garnitur skorumpowanego kalifornijskiego prokuratora. Efekt jest równie zaskakujący jak w przypadku chłopów pańszczyźnianych, obsadzanych przymusowo w sztukach Racine'a w XVIII-wiecznych prywatnych teatrach kresowych i rosyjskich magnatów. Celem, jak się wydaje, było zainteresowanie producentów filmowych gotowym materiałem na scenariusz i cel ten został osiągnięty: film „Zift" (w Polsce dystrybuowany jako „Śmieć") został uhonorowany na kilku festiwalach, od Moskwy po Mar del Plata.

Tęsknota za elegią

I nic dziwnego: entuzjastom groteski i stylu gore zawsze, niezależnie od ustroju, przypadną do gustu ujęcia pościgu w łaźni, bójki w poskrzypującym wagonie tramwajowym, badania w koszmarnej przychodni wypełnionej rdzewiejącymi narzędziami chirurgicznymi czy zapasów w na wpół rozkopanym grobie. Owszem, komunizm to także puchnące od wilgoci tynki, stępione igły strzykawek, eolowy wór woni zjełczałego tłuszczu, skisłego brudu, wilgoci, opisywanych przez Todorowa z dużym zacięciem. Gdyby „Mól" stanowił próbę ratowania się przed kłamstwem socrealizmu, gdyby okazało się, że wydobyto go z szuflady po pół wieku – można by darować mu i sztubacki turpizm, i papierowość postaci, ceniąc odwagę autora.

Dziś jednak podejrzewam go o chęć epatowania – i nadal czekam na powieść rozpoczynającą się od niespiesznego opisu porannego apelu w łagrze na dunajskiej wyspie Belene: jest rok 1959, Raymond Chandler właśnie opublikował swoją ostatnią powieść „Tajemnice Poodle Springs", a artretyczni prokuratorzy, ministrowie, rektorzy przedwojennej Bułgarii, wszyscy, którzy jakimś cudem nie zostali zlikwidowani, jak co dzień od 12 lat ruszają z łopatami na ramionach do kopania tłustego mułu.

—współpraca Andrzej Konikiewicz

To zdumiewające, że komunizmowi w Bułgarii niemal nie usiłowano wymierzyć literackiej – jedynej, jak się zdaje, dostępnej – sprawiedliwości. Owszem, istnieją wydane również w Polsce dwie powieści Georgi Gospodinowa, specjaliści wskażą tuzin innych autorów nowel i sztuk – nie zmienia to jednak faktu, że jeden z najbardziej brutalnych wariantów stalinowskiego reżimu w Europie nie doczekał się żadnego rozpoznawalnego w szerszym gronie osób czytających świadectwa.

Nie myślę przy tym o tekstach sołżenicynowskiej miary – te już napisano – lecz o przyzwoitych świadectwach historycznych i literackich, jakich doczekały się Rumunia, Serbia, ba, Albania, by nie wspomnieć już o Czechosłowacji, sławnej dziesiątkami smacznie piszących dysydentów. A tu? Kraj ledwie tknięty destalinizacją, w którym do roku 1962 przetrwał regularny system łagrów – i nic? Żadnych bardów, listów z więzienia, żadnych świadectw przejmującej codziennej opresyjności w rodzaju rumuńskiego filmu „4 miesiące 3 tygodnie i 2 dni"? Czyżby za całą pamięć pół wieku Dymitrowa & Żiwkowa starczyć miał samotny londyński dysydent Georgij Markow – przypomnijmy, ofiara zamachu, dokonanego za pomocą zatrutego „bułgarskiego parasola" – a i on zapamiętany raczej za sprawą niezwykłych okoliczności śmierci?

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski