Od śmierci Agnieszki Osieckiej minęło 17 lat, a ona ciągle jest z nami. Nie tylko dlatego, że piosenki, które stworzyła, przetrwały próbę czasu.
W księgarniach mamy zatem przynajmniej dziesięć pozycji firmowanych jej nazwiskiem. Możemy wybierać między tomikami wierszy a śpiewnikami, między prozą a dwoma tomami utworów scenicznych. Ale także między „Filmidłami" a „Czytadłami", bo Osiecka została przypomniana też jako recenzentka filmowa i literacka. Tym zajęciem parała się co prawda okazjonalnie i trzeba było sporo się natrudzić, by odnaleźć jej teksty w starej prasie, ale czego się nie robi, gdy moda na Osiecką trwa.
Czy to dowód jej artystycznej wszechstronności czy może jest to tylko wykorzystywanie jej legendy? Pytanie takie nie opuszczało mnie podczas lektury książki „Na początku był negatyw", w której Agnieszka Osiecka jest przedstawiona jako fotografka.
W tej dziedzinie nie była dyletantką, w końcu skończyła studia w słynnej łódzkiej Filmówce. W książce pisanej u schyłku życia nie przejawiała jednak ambicji udzielania profesjonalnych wskazówek. „Na początku był negatyw" to typowa dla Osieckiej żartobliwo-liryczna opowieść o niej samej. Autorka snuje ją, przeglądając stare fotki, a wspomnienia, co rusz, przemieniają się w wiersz.
Potencjalnych czytelników należy uprzedzić, że nie otrzymają nic nowego, co mogłoby uzupełnić znany już wizerunek poetki. Proste porady w tonie nie całkiem serio (na przykład – jak nie pokazywać zdjęć w towarzystwie) mieszają się tu ze wspomnieniami. Ale ponieważ każdy z prawie 30 rozdziałów liczy zaledwie kilka stroniczek, wszystko zostało opisane pobieżnie, jakby autorkę kolejne tematy szybko nużyły.